Wszedłem
parę razy do rwącej rzeki, by sprawdzić czy naprawdę tak ciężko
się płynie pod silny prąd. Mięśnie odmawiały posłuszeństwa, a
psychika zawodziła, zwłaszcza w momentach, gdy paręset metrów za
tobą piętrzy się niemałych rozmiarów wodospad ludzkich pragnień,
marzeń i nieidealnych ideałów. Przeprowadzałem różne próby
(bardziej robiło to za mnie życie, ale to przecież ja byłem
głównym aktorem w tym przedstawieniu). Wnioski nigdy nie były
jednoznaczne, bo los zawsze miał dla mnie coś ciekawego w zanadrzu.
Wyciągnąłem liczydło, ale wypadła z niego większość
koralików. Rozsypał się łańcuch pereł, który nosiłem na szyi.
Jak mogłem tego nie rozumieć? Przecież dodawanie i odejmowanie
jest takie proste…
Zawsze
marzyłem o nurkowaniu. Głębiny oceanów były dla mnie tajemnicą,
którą najciężej odkryć w człowieku. Ale czego się nie robi dla
marzeń? Woda była mętna i kleista a tunele dosyć ciasne. Czasami
trafiałem na niewyobrażalne ciśnienie, które wypychało mnie na
powierzchnie, coraz bardziej zasklepiając taflę zobojętnienia,
jaką musiałem przebić. Któraś z kolei próba okazała się
przełomem. Nie udało mi się przedrzeć, ale zaczynało boleć,
mocniej i mocniej z każdym następnym zanurzeniem. Ból to dobra
sprawa, jak widać można wydobyć z siebie uczucia, wystarczy tylko
być cierpliwym. Nie poddawałem się i uparcie płynąłem w dół.
Używałem różnych styli. Niekiedy nurt był łagodny, jednak ostre
przeszkody w dalszym ciągu się tam pojawiały. Im było ich mniej,
tym bardziej byłem pewny, że jestem już blisko, że już tylko
parę pociągnięć ramieniem i stanę u kresu wędrówki. W końcu
ją zauważyłem. Złota brama z napisem “szczęśliwe szczęście
jest szczęściem w nieszczęściu”. Nie mogłem zrozumieć
znaczenia tych słów, a mimo wszystko przez nią przepłynąłem. Do
dziś żałuję, że byłem wtedy taki głupi. Usłyszałem echo
dzwonu. Wyraźnie czułem rytm tych uderzeń w sobie (jakby to miało
być takie dziwne) i nieśmiało spojrzałem w dół. Małże.
Wszędzie ich pełno. Niektóre zamknięte, niektóre całkowicie
zniszczone lub lekko zarysowane, z innych zaś nieśmiało wystawały
maleńkie drogocenne minerały. Zbierałem je pełny nadziei, ale i
obaw. Bo co jeśli nie znajdę tam tego na czym zależy mi
najbardziej? Prowadziły mnie utartym szlakiem aż do pewnego
newralgicznego, dziwnego i zarazem magicznego miejsca. Kolejna brama
z następnym tajemniczym, złotym napisem. “Aniele łzy są
ciężkie, nie pozwól, by zatopiły Twój skarb”. A dalej tylko
ciemność i przebijająca się w oddali poświata. Po raz pierwszy
targnęły mną wątpliwości, ale nie chciałem się poddać skoro
dotarłam tak daleko. Ruszyłem w stronę światła, czując w środku
dziwne ciepło. I w końcu tam dotarłem, dostrzegając to, co do tej
pory było dla mnie niewidoczne. Zdarłem z siebie maskę ślepca,
nieświadomie zakładając ciemne okulary. Zauważyłem klepsydrę,
która stanęła dla mnie w miejscu. Przestał się liczyć czas,
który upływał przecież z upadkiem każdego najmniejszego
ziarenka. Nie potrafiłem już zliczyć sekund, wcale tego nie
potrzebowałem. Znalazłem szczęście, śmiejąc się pod nosem z
napisu na pierwszej bramie. Teraz wydawał mi się on całkowicie
bezsensowny. Ktoś jednak w końcu odwrócił kalejdoskop… Obudził
mnie odgłos tłuczonego szkła. Z klepsydry wysypał się piasek, a
nade mną ulatywał właśnie cały mój maleńki świat. Ktoś
zarzucił haczyk, na który złapał wszystko to, co dla mnie
najważniejsze. Nie mogłem dłużej patrzeć. Usiadłem licząc
ziarenka, które jeszcze nie zdołały odpłynąć. Było ich
zdecydowanie zbyt dużo… Ale jednak dlaczego tak mało? Położyłem
się i nagle porwał mnie zimny prąd. Dotarłem tam gdzie chciałem.
Jestem w sercu i właśnie powoli przestaję oddychać. Brakuje już
mi tlenu, który był przecież towarem najbardziej deficytowym. Krew
uczuć zaniosła mnie w najdalsze i najciemniejsze zakamarki. Nie
chciałem wracać. Nie chciałem przeżywać znowu tej męki, mając
na sercu rany, które już nigdy się nie zabliźnią. Przestałem
liczyć. Kiedyś tak bardzo tego pragnąłem. Teraz widzę, że było
to całkowicie bezsensowne. Powieki powoli opadały, by zamknąć to
wszystko w środku, jednak nagle poczułem na sobie czyjeś dłonie.
Potem następne i kolejne… Chyba zmierzaliśmy ku górze. A może
ciągnęli mnie na jeszcze większe dno? Nie potrafiłem wtedy pojąć
co się dzieje, wypuszczałem właśnie resztki powietrza z płuc,
kiedy moja głowa przebiła się przez twardą powierzchnię.
Obudziłem się w szpitalu, nie pamiętam niczego, co działo się
pomiędzy. Spojrzałem na bramę, przez którą musieli mnie
przenieść i poczułem, że nieświadomie trafiłam w końcu na tą
właściwą. “Przyjaciele”. Nie jest to szczęśliwe szczęście,
ale prawdziwy skarb, który chciałbym mieć zawsze obok siebie.
Nie
warto zastanawiać się dłużej nad tym co było. Wynik nigdy nie
jest pewny, bo zawsze można go zmienić. Nic nie stoi przecież na
przeszkodzie, by wydobyć coś z niczego lub chociażby w minimalny
sposób zmienić bieg liter w słowach padających z naszych ust.
Niepoliczalne liczby zawsze stały najwyżej w mojej hierarchii.
Tylko one potrafiły odkryć całą prawdę. Szkoda tylko, że tak
późno zacząłem się interesować matematyką. Wszystko byłoby
wtedy inaczej…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz