zawsze chciałem pamiętać
że stąpałem po rozdrożach
nie widząc nikogo przed sobą
dlatego postanowiłem zostać znakiem
dla innych
i dla samego siebie
żeby już nigdy nie zapomnieć
łamałem niegdyś gałęzie
które nie potrafiły utrzymać ciężaru
zatrutego owocu
i choć był zbyt czerwony
to tylko od nadmiaru krwi
którą pompował
żeby już nigdy nie zapomnieć
siałem ziarno na nowo
bo chciałem, by dojrzało zdrowe
w swojej samotni
pełnej innych drzew
które wydają pozornie te same owoce
by mogło na nie patrzeć
żeby już nigdy nie zapomnieć
podlewałem cały zagajnik
często zapominając o jednym
zrywałem truciznę
pod której ciężarem uginała się reszta
udostępniałem im światła
chowając się w cieniu
bo chyba już zapamiętałem
dawałem innym słońce
widząc, że go bardzo potrzebowali
pozwalając
by od środka
wysuszało się małe ziarenko
ale to nieważne
bo ja przecież wreszcie zapamiętałem
i tylko wody mi nigdy nie brakowało
ale nie chciałem się nią dzielić
choć skapywała z liści
które potrzebowały jej do życia
wciąż o nich pamiętam i nigdy nie skrzywdzę
nawet nowe, nieznane
staram się otoczyć ochroną
zarośnięte pielęgnuje
i szkoda tylko
że w tym centrum zdarzeń
stoi jedna, zapomniana samotnia
przed którą ktoś postawił obraz
najpiękniejszego zagajnika
nikt na nią nie zwraca przez to uwagi
i to chyba dobrze
bardzo źle
a może..
chyba o sobie zapomniałem.
Jestem zmęczony, szefie. Zmęczony wędrówką, samotnie jak jaskółka w deszczu. Zmęczony tym, że nigdy nie miałem przyjaciela, żeby powiedział mi skąd, gdzie i dlaczego idziemy. Głównie zmęczony tym, jacy ludzie są dla siebie. Zmęczony jestem bólem na świecie, który czuję i słyszę... Codziennie... Za dużo tego. To tak jakbym miał w głowie kawałki szkła. Przez cały czas. Rozumiesz?
piątek, 30 października 2015
wtorek, 27 października 2015
ciemny błękit
zacząłem inaczej mając w myślach mętlik
czy taki strach dziś potrafię zwyciężyć
droższe od pieniędzy tylko spojrzenie w księżyc
chce przeciąć tej jędzy nędzne uczuć więzy, wiem
zatracam się w uczuciu, w przestrzeniach głębin
w tych oczach ocean trudu, ciemny błękit
myślałem, że znajdę coś jeszcze pomiędzy
prawdą a marzeniem, gdzie fikcja język strzępi złem.
chcę myśleć o wszystkim, widzieć ten uśmiech
zatracać się w grzechu wzdychając w poduszkę jej
i może trochę później
chcę uciec od Ciebie, bo może jeszcze kupię tlen
wiem, bywało różnie
przed jutrem pojutrze i myślą, że trudniej jest
a jednak pokrótce
przy wódce chcę uciec, bo znowu rzuca na mnie cień.
przykry sen, bieg prawdziwy
przecież wiesz jak jest
i jaki będzie wynik, też
to nie ucieknie
znajdę się w piekle dziś zanim przyrzeknę że
znowu w to wpadłem
podpisałem pakt
lecz ktoś puścił mnie kantem
pech.
czy taki strach dziś potrafię zwyciężyć
droższe od pieniędzy tylko spojrzenie w księżyc
chce przeciąć tej jędzy nędzne uczuć więzy, wiem
zatracam się w uczuciu, w przestrzeniach głębin
w tych oczach ocean trudu, ciemny błękit
myślałem, że znajdę coś jeszcze pomiędzy
prawdą a marzeniem, gdzie fikcja język strzępi złem.
chcę myśleć o wszystkim, widzieć ten uśmiech
zatracać się w grzechu wzdychając w poduszkę jej
i może trochę później
chcę uciec od Ciebie, bo może jeszcze kupię tlen
wiem, bywało różnie
przed jutrem pojutrze i myślą, że trudniej jest
a jednak pokrótce
przy wódce chcę uciec, bo znowu rzuca na mnie cień.
przykry sen, bieg prawdziwy
przecież wiesz jak jest
i jaki będzie wynik, też
to nie ucieknie
znajdę się w piekle dziś zanim przyrzeknę że
znowu w to wpadłem
podpisałem pakt
lecz ktoś puścił mnie kantem
pech.
piątek, 9 października 2015
Improwizacja
dziś nie ma nas, nigdy nie było
ten czas nie powie mi czy to jednak miłość
czy się skończyło, gdy w kokonie nad ranem
kiedy ujrzałem pierwsze promienie słońca
dziś wskazane
wśród tych gwiazd tysiąca
iść do końca
nie mieć nic
nie wiem już jak żyć wśród liczb
być, byt - nic nie warte
idę w ciemność, choć chcę dojrzeć prawdę, pragnę
zawsze chciałem, uwierz
klucz do twego serca kupię, głupiec
do myśli sięgnę
wgłąb wejrzę, przysięgnę tu teraz
te stany obejrzę po pierwsze
i skryje je w literach, cholera.
pójdę po raz drugi jak głupi
nie zgubię się w podróży tym razem
wśród ludzi co chcieli mnie zgubić
za mały na szczerość, za duży na pamięć
podniosę kamień, pomyślę
chciałem rzucić na amen ambitnie, to przykre
bo krzykiem nie zwojuje nic
na bok odchodzisz Ty i łzy, pstryk
chyba kłamałem
bo zawsze są łzy, kiedy zostaje pamięć
wymaże ją mówią ojciec czas
nie ma nas, nie ma nas wśród gwiazd
więc na co mi ten czas i piach w klepsydrze
jak wymaże mi pamięć to po prostu zniknę jak zwykle
przywykłem do tego, zaczęły się tańce
chciałem by robiła to dla mnie, a ja znów tylko patrzę.
ten czas nie powie mi czy to jednak miłość
czy się skończyło, gdy w kokonie nad ranem
kiedy ujrzałem pierwsze promienie słońca
dziś wskazane
wśród tych gwiazd tysiąca
iść do końca
nie mieć nic
nie wiem już jak żyć wśród liczb
być, byt - nic nie warte
idę w ciemność, choć chcę dojrzeć prawdę, pragnę
zawsze chciałem, uwierz
klucz do twego serca kupię, głupiec
do myśli sięgnę
wgłąb wejrzę, przysięgnę tu teraz
te stany obejrzę po pierwsze
i skryje je w literach, cholera.
pójdę po raz drugi jak głupi
nie zgubię się w podróży tym razem
wśród ludzi co chcieli mnie zgubić
za mały na szczerość, za duży na pamięć
podniosę kamień, pomyślę
chciałem rzucić na amen ambitnie, to przykre
bo krzykiem nie zwojuje nic
na bok odchodzisz Ty i łzy, pstryk
chyba kłamałem
bo zawsze są łzy, kiedy zostaje pamięć
wymaże ją mówią ojciec czas
nie ma nas, nie ma nas wśród gwiazd
więc na co mi ten czas i piach w klepsydrze
jak wymaże mi pamięć to po prostu zniknę jak zwykle
przywykłem do tego, zaczęły się tańce
chciałem by robiła to dla mnie, a ja znów tylko patrzę.
czwartek, 24 września 2015
to emocje, które schowałem dla Ciebie 2
nie wiem jak mam Ci powiedzieć dziś
że oddam wszystko za parę wspólnych dni
za każdy moment z Tobą, wspólny oddech
chcę, by gwiazdy na niebie zagrały nam nasz koncert
nie chcę zapomnieć, chcę tam wrócić
przejść o brzasku ponad słowami tych ludzi
tych głupich artystów w teatrze lalek
za sznurki trzymać życie, nie fatamorganę
chcę kochać sekundy, pławić się w minutach
chcę ukraść nam czas, by na zawsze być tutaj
chcę porwać tam Ciebie, podarować przestrzeń
gdzie miejsce na serce, coś więcej i szczęście
po pierwsze, nic więcej
bo jesteś moim powietrzem.
po pierwsze może jeszcze z sensem
po drugie już chyba przekleństwem
po trzecie nie ma tu już nic
po czwarte bardzo chciałem z Tobą żyć
po piąte może to i dobrze
bo po szóste mogłoby być końcem
gdzie po siódme lecą jeszcze łzy
gdy po ósme rentgen serca - Ty
po dziewiąte to już chyba tylko ciemność we mnie
zgasło słońce po dziesiąte
po dziesiąte tylko cierpię.
że oddam wszystko za parę wspólnych dni
za każdy moment z Tobą, wspólny oddech
chcę, by gwiazdy na niebie zagrały nam nasz koncert
nie chcę zapomnieć, chcę tam wrócić
przejść o brzasku ponad słowami tych ludzi
tych głupich artystów w teatrze lalek
za sznurki trzymać życie, nie fatamorganę
chcę kochać sekundy, pławić się w minutach
chcę ukraść nam czas, by na zawsze być tutaj
chcę porwać tam Ciebie, podarować przestrzeń
gdzie miejsce na serce, coś więcej i szczęście
po pierwsze, nic więcej
bo jesteś moim powietrzem.
po pierwsze może jeszcze z sensem
po drugie już chyba przekleństwem
po trzecie nie ma tu już nic
po czwarte bardzo chciałem z Tobą żyć
po piąte może to i dobrze
bo po szóste mogłoby być końcem
gdzie po siódme lecą jeszcze łzy
gdy po ósme rentgen serca - Ty
po dziewiąte to już chyba tylko ciemność we mnie
zgasło słońce po dziesiąte
po dziesiąte tylko cierpię.
to emocje, które schowałem dla Ciebie
uczyłem się pływać na łzach nieszczęścia
i trochę to dziwne
że wystarczyło jedne spojrzenie
by wydobyć mnie spod tafli wody
czerwień pokrywała usta
bursztynem oczu zalewając dzikie plaże
których nikt nie odważył się oswoić
jednym dotknięciem zmieniał się świat
i nawet zapach był inny
bo pełen nadziei na lepsze jutro
fale zweryfikowały wszystko
wciągając mnie w głębiny
bym nabierał wody w usta
w najważniejszych momentach
i tak umykają setki słów
wraz z każdą kolejną pełnią
dziesiątki razy
życie uderzało mnie w twarz
uczucia swawolnie obijają się
o skały, tak bardzo rzeczywiste
że patrząc w gwiazdy
chciałem tam schować
to co miałem najcenniejsze
to, co nigdy nie ujrzało światła dnia
i chyba już go nigdy nie doświadczy.
i trochę to dziwne
że wystarczyło jedne spojrzenie
by wydobyć mnie spod tafli wody
czerwień pokrywała usta
bursztynem oczu zalewając dzikie plaże
których nikt nie odważył się oswoić
jednym dotknięciem zmieniał się świat
i nawet zapach był inny
bo pełen nadziei na lepsze jutro
fale zweryfikowały wszystko
wciągając mnie w głębiny
bym nabierał wody w usta
w najważniejszych momentach
i tak umykają setki słów
wraz z każdą kolejną pełnią
dziesiątki razy
życie uderzało mnie w twarz
uczucia swawolnie obijają się
o skały, tak bardzo rzeczywiste
że patrząc w gwiazdy
chciałem tam schować
to co miałem najcenniejsze
to, co nigdy nie ujrzało światła dnia
i chyba już go nigdy nie doświadczy.
środa, 16 września 2015
to chyba wojna
Będę żołnierzem u bram
chcę walczyć za bezsens
na kartkach, znów bezsens
bo jak mogę być żołnierzem
gdy kulą trafiam tylko w swe serce
ubrudzę się pyłem
kłamałem, znów tusz tu
i nie wiem czy żyję
czy znowu tuż, tuż
ta miłość niemiłość
mnie już tu zabije
myślą przeżyłem
że umarł, nie wróci
a jednak wciąż żyję
bo nawet przez chwilę
nigdy nie chciałem
jej z serca wyrzucić
będę żołnierzem
bo bronię terenu
choć nawet mój nie jest
i nawet bez tlenu
gdy skoczę w nadzieję
bez wiary za wiarę
i tak nic nie zmienię.
chcę walczyć za bezsens
na kartkach, znów bezsens
bo jak mogę być żołnierzem
gdy kulą trafiam tylko w swe serce
ubrudzę się pyłem
kłamałem, znów tusz tu
i nie wiem czy żyję
czy znowu tuż, tuż
ta miłość niemiłość
mnie już tu zabije
myślą przeżyłem
że umarł, nie wróci
a jednak wciąż żyję
bo nawet przez chwilę
nigdy nie chciałem
jej z serca wyrzucić
będę żołnierzem
bo bronię terenu
choć nawet mój nie jest
i nawet bez tlenu
gdy skoczę w nadzieję
bez wiary za wiarę
i tak nic nie zmienię.
środa, 9 września 2015
jezioro samotnia
duszę się
oddychając tym samym powietrzem co oni
brak mi tlenu
by rozkwitnąć w pełnej krasie
w miejscu
gdzie słońce jest tylko dla wybranych
a ja stoję na samym końcu kolejki
nie wiedzą dlaczego odpływam
i nawet nie wiedzą gdzie
wypłynę?
tylko tam mam skrzela
które potrafią to wszystko przefiltrować
tam gdzie wiatr gra ciche melodie
prowadząc mnie po bezkresach
zachodów słońca
na które tak pięknie jest patrzeć
tam gdzie księżyc oświetla gwiazdy
które spadają tylko dla mnie
spełniając ich marzenia
moim jednym pragnieniem
tam gdzie płomienie rozpalają zmysły
pozwalając wierzyć
w tę jedną, jedyną
którą ktoś wymarzy tylko dla mnie
tam gdzie woda gasi pragnienie
które zabija całość
fale przypływów
wydostają mnie z odmętów
podnoszę się z kolan
już chyba nikt mnie tutaj nie pozna
przybiłem przy sercu tabliczkę
ZAKAZ WSTĘPU,
PRYWATNE JEZIORO SAMOTNIA.
oddychając tym samym powietrzem co oni
brak mi tlenu
by rozkwitnąć w pełnej krasie
w miejscu
gdzie słońce jest tylko dla wybranych
a ja stoję na samym końcu kolejki
nie wiedzą dlaczego odpływam
i nawet nie wiedzą gdzie
wypłynę?
tylko tam mam skrzela
które potrafią to wszystko przefiltrować
tam gdzie wiatr gra ciche melodie
prowadząc mnie po bezkresach
zachodów słońca
na które tak pięknie jest patrzeć
tam gdzie księżyc oświetla gwiazdy
które spadają tylko dla mnie
spełniając ich marzenia
moim jednym pragnieniem
tam gdzie płomienie rozpalają zmysły
pozwalając wierzyć
w tę jedną, jedyną
którą ktoś wymarzy tylko dla mnie
tam gdzie woda gasi pragnienie
które zabija całość
fale przypływów
wydostają mnie z odmętów
podnoszę się z kolan
już chyba nikt mnie tutaj nie pozna
przybiłem przy sercu tabliczkę
ZAKAZ WSTĘPU,
PRYWATNE JEZIORO SAMOTNIA.
antykwariat
kupiłem starą szafkę
bo musiałem w końcu poukładać na półkach
garść niezałatwionych spraw
kilka pragnień i marzeń
trochę smutku
i resztkę nadziei
pod warstwą stęchłego kurzu
odnalazłem list
pisany latami na wspomnieniach
piórem z serca feniksa
z pierwszej szuflady wyciągnąłem
kilka łez
schowanych szczelnie
między nowymi dziecięcymi ubrankami
druga skrywała starą różę
brzydką
ale w bardzo dobrym stanie
ktoś się o nią mocno troszczył
najważniejsze jest przecież niewidoczne dla oczu
z trzeciej wystawały resztki fotografii
których nie zdławił pożar starej miłości
przykrył je dzielnie
mały pluszowy miś
którego ktoś oswoił
tworząc bardzo mocne więzy
połamane szkiełko w czwartej
biedni romantycy
biedny mały książę
biedny ja
wśród tylu niebijących serc
już nie byliśmy w stanie patrzeć
na to
co kiedyś oswoiliśmy.
bo musiałem w końcu poukładać na półkach
garść niezałatwionych spraw
kilka pragnień i marzeń
trochę smutku
i resztkę nadziei
pod warstwą stęchłego kurzu
odnalazłem list
pisany latami na wspomnieniach
piórem z serca feniksa
z pierwszej szuflady wyciągnąłem
kilka łez
schowanych szczelnie
między nowymi dziecięcymi ubrankami
druga skrywała starą różę
brzydką
ale w bardzo dobrym stanie
ktoś się o nią mocno troszczył
najważniejsze jest przecież niewidoczne dla oczu
z trzeciej wystawały resztki fotografii
których nie zdławił pożar starej miłości
przykrył je dzielnie
mały pluszowy miś
którego ktoś oswoił
tworząc bardzo mocne więzy
połamane szkiełko w czwartej
biedni romantycy
biedny mały książę
biedny ja
wśród tylu niebijących serc
już nie byliśmy w stanie patrzeć
na to
co kiedyś oswoiliśmy.
nieznajoma
przyszła w nocy z uśmiechem na ustach
ubrana w nadzieję, której tu od dawna deficyt
posprzątała, roztaczając woń
nawet coś poukładała
a potem otworzyła okno
i wyskoczyła
układając wargi w ten sam uśmiech
wybiegłem z mieszkania
choć nie potrafiłem znaleźć właściwych drzwi
na schodach rozpychałem się
między szarą masą
której przed momentem byłem częscią
wyważając je po tylu latach
miałem nadzieję
zobaczyć krew
uratować ją
a dostrzegłem tam tylko
ten sam ironiczny uśmiech
ciężko jest mi teraz wrócić
niezauważonym
bo otworzyłem zbyt wiele drzwi
zrzucając ze schodów niespełnione marzenia
o których śniłem w nocy
kiedy się znów zjawiła
razem z tym cholernym uśmiechem.
ubrana w nadzieję, której tu od dawna deficyt
posprzątała, roztaczając woń
nawet coś poukładała
a potem otworzyła okno
i wyskoczyła
układając wargi w ten sam uśmiech
wybiegłem z mieszkania
choć nie potrafiłem znaleźć właściwych drzwi
na schodach rozpychałem się
między szarą masą
której przed momentem byłem częscią
wyważając je po tylu latach
miałem nadzieję
zobaczyć krew
uratować ją
a dostrzegłem tam tylko
ten sam ironiczny uśmiech
ciężko jest mi teraz wrócić
niezauważonym
bo otworzyłem zbyt wiele drzwi
zrzucając ze schodów niespełnione marzenia
o których śniłem w nocy
kiedy się znów zjawiła
razem z tym cholernym uśmiechem.
niebanalna geometria
zgasło światło, co otula mrok
uliczkami miasta płyną łzy
w tamtą stronę zrobiłem krok
na skrzyżowaniu stałaś Ty
pamiętam zbyt dobrze a nie chcę
bo po co się taplać w nieszczęściu?
myślałem, że znajdę tam szczęście
znalazłem się w innym miejscu
kupiłem mieszkanie z balkonem
zamknąłem na cztery spusty
wmówiłem sobie, że koniec
do dzisiaj dom stoi pusty
zamknąłem się w środku od środka
lecz zapomniałem o oknie
niełatwo jest się tam dostać
gdy spędza się życie samotnie
dziesiąte piętro w wieżowcu
a jednak ktoś puka w szybę
lecz i tak koniec końców
nie było to wtedy prawdziwe
zamknięty od środka w środku
otworzyłem na oścież okno
bo przecież w środka ośrodku
trzeba potwierdzić je kropką
leciałem tak dziesięć pięter
pewnie spytacie się po co
spadłem do środka na miejsce
skąd wyruszyłem dziś nocą.
uliczkami miasta płyną łzy
w tamtą stronę zrobiłem krok
na skrzyżowaniu stałaś Ty
pamiętam zbyt dobrze a nie chcę
bo po co się taplać w nieszczęściu?
myślałem, że znajdę tam szczęście
znalazłem się w innym miejscu
kupiłem mieszkanie z balkonem
zamknąłem na cztery spusty
wmówiłem sobie, że koniec
do dzisiaj dom stoi pusty
zamknąłem się w środku od środka
lecz zapomniałem o oknie
niełatwo jest się tam dostać
gdy spędza się życie samotnie
dziesiąte piętro w wieżowcu
a jednak ktoś puka w szybę
lecz i tak koniec końców
nie było to wtedy prawdziwe
zamknięty od środka w środku
otworzyłem na oścież okno
bo przecież w środka ośrodku
trzeba potwierdzić je kropką
leciałem tak dziesięć pięter
pewnie spytacie się po co
spadłem do środka na miejsce
skąd wyruszyłem dziś nocą.
problem ścian
w jedną sekundę zburzyłem ścianę
którą budowałem kilka lat
kilka lat burzyłem ścianę
którą zbudowałem w jedną sekundę
tak to już jest z tymi ścianami
które z własnej woli zbudowaliśmy
bez żadnego planu
z bardzo trwałego materiału
i szkoda tylko, że czasem tych sił brak
żeby tak zniszczyć te niepotrzebne ściany
i zostawić tylko jedną, nośną
którą zburzyć może tylko
zbyt mocne bicie serca.
którą budowałem kilka lat
kilka lat burzyłem ścianę
którą zbudowałem w jedną sekundę
tak to już jest z tymi ścianami
które z własnej woli zbudowaliśmy
bez żadnego planu
z bardzo trwałego materiału
i szkoda tylko, że czasem tych sił brak
żeby tak zniszczyć te niepotrzebne ściany
i zostawić tylko jedną, nośną
którą zburzyć może tylko
zbyt mocne bicie serca.
zaginiony okręt
gdzieś za szarym horyzontem
wśród wspomnień oceanu
dryfuje zapomniany okręt
szuka przystani
ale nikt nie chce mu oświetlić drogi
wszystkie latarnie dla niego zgasły
już jakiś czas temu
ludzie próbują przekrzyczeć
odgłosy orkiestry
która od kilku miesięcy gra swój koncert
mimo braku światła
na samym środku
w epicentrum zdarzeń
tonie
przykryty cieniem człowieka.
wśród wspomnień oceanu
dryfuje zapomniany okręt
szuka przystani
ale nikt nie chce mu oświetlić drogi
wszystkie latarnie dla niego zgasły
już jakiś czas temu
ludzie próbują przekrzyczeć
odgłosy orkiestry
która od kilku miesięcy gra swój koncert
mimo braku światła
na samym środku
w epicentrum zdarzeń
tonie
przykryty cieniem człowieka.
wtorek, 1 września 2015
puste mieszkanie
mieszkanie jest wiecznie puste
choć tyle w nim energii
spłowiałe marzenia zastępują kurz
chowając się po wszystkich kątach
gdzie umarła już nadzieja
z tęsknoty
za światłem, które nie może przebić się przez rolety
od paru miesięcy
mieszkanie jest wiecznie puste
choć tyle w nim uśmiechu
idealnie współgra z kolorem ścian
pokrytych szarym kurzem
a przecież kiedyś malowałem je na zielono...
mieszkanie jest wiecznie puste
choć tyle w nim osób bez przerwy
chyba potrzebują okulisty
bo nie potrafią zauważyć, że mieszkaniec jest
zbyt normalny
zbyt idealny
o ironio
mieszkanie jest wiecznie puste
choć siedzę tam dzień w dzień
to z każdą godziną
robi się w nim coraz mniej miejsca
i już nie wiem czy to łzy
czy znowu sąsiad z góry zapomniał zakręcić kurki z wodą
mieszkanie jest wiecznie puste
choć jest w nim pewien chłopak
który otwiera drzwi na oścież
bo dusi się tym kurzem
mieszkanie jest wiecznie puste
choć co chwila ktoś do niego wchodzi
czasem nawet zostawi kartkę, że był
szkoda tylko, że zapomni się podpisać
trochę nabroi
ale to nie szkodzi
drzwi przecież były otwarte
mieszkanie jest wiecznie puste
choć było w nim tyle miłości
tyle ciepła
tyle chłodu
i był też pewien chłopak, alergik
cały pokryty kurzem
którego nikt tam nie zauważył.
choć tyle w nim energii
spłowiałe marzenia zastępują kurz
chowając się po wszystkich kątach
gdzie umarła już nadzieja
z tęsknoty
za światłem, które nie może przebić się przez rolety
od paru miesięcy
mieszkanie jest wiecznie puste
choć tyle w nim uśmiechu
idealnie współgra z kolorem ścian
pokrytych szarym kurzem
a przecież kiedyś malowałem je na zielono...
mieszkanie jest wiecznie puste
choć tyle w nim osób bez przerwy
chyba potrzebują okulisty
bo nie potrafią zauważyć, że mieszkaniec jest
zbyt normalny
zbyt idealny
o ironio
mieszkanie jest wiecznie puste
choć siedzę tam dzień w dzień
to z każdą godziną
robi się w nim coraz mniej miejsca
i już nie wiem czy to łzy
czy znowu sąsiad z góry zapomniał zakręcić kurki z wodą
mieszkanie jest wiecznie puste
choć jest w nim pewien chłopak
który otwiera drzwi na oścież
bo dusi się tym kurzem
mieszkanie jest wiecznie puste
choć co chwila ktoś do niego wchodzi
czasem nawet zostawi kartkę, że był
szkoda tylko, że zapomni się podpisać
trochę nabroi
ale to nie szkodzi
drzwi przecież były otwarte
mieszkanie jest wiecznie puste
choć było w nim tyle miłości
tyle ciepła
tyle chłodu
i był też pewien chłopak, alergik
cały pokryty kurzem
którego nikt tam nie zauważył.
szklane wspomnienia
uciekłem w zaułek uśmiechu ukryty w labiryncie odcieni miłości
jedna róża była wskazówką, której nie powstydziłby się żaden znak
wśród alejek grzechu znalazłem karty, krupier rzucił kości
postawiłem znów na siódmą, z talii wypadł as, wygrał czas. PAS.
kartonowi ludzie popędzili znów przed siebie, razem ze mną
papierowe serce porwał wiatr ot tak, przyznaj
brak im słów, by powiedzieć szczerze czym jest piękno
wyciągają ręce łapiąc krzak - zniknął ślad, co przecież był w nas
na jednej wśród miliona planet, tylko tam urośnie
wśród ludzi - samotny, ciężko jest oswoić
w tym całym gąszczu zdarzeń gwiazdy dają koncert
zaginął ślad po nas
znalazłeś ślad po nim
gdzie zabłądził nikt nie wie
wie, że zbłądził tylko on
niby nic się nie stało
skończ to wreszcie, skończ
to byłem chyba ja, ten ktoś
zgubiłem się tu chyba gdzieś
kochanką moją dalej noc
mym przyjacielem ciągle sen.
jedna róża była wskazówką, której nie powstydziłby się żaden znak
wśród alejek grzechu znalazłem karty, krupier rzucił kości
postawiłem znów na siódmą, z talii wypadł as, wygrał czas. PAS.
kartonowi ludzie popędzili znów przed siebie, razem ze mną
papierowe serce porwał wiatr ot tak, przyznaj
brak im słów, by powiedzieć szczerze czym jest piękno
wyciągają ręce łapiąc krzak - zniknął ślad, co przecież był w nas
na jednej wśród miliona planet, tylko tam urośnie
wśród ludzi - samotny, ciężko jest oswoić
w tym całym gąszczu zdarzeń gwiazdy dają koncert
zaginął ślad po nas
znalazłeś ślad po nim
gdzie zabłądził nikt nie wie
wie, że zbłądził tylko on
niby nic się nie stało
skończ to wreszcie, skończ
to byłem chyba ja, ten ktoś
zgubiłem się tu chyba gdzieś
kochanką moją dalej noc
mym przyjacielem ciągle sen.
wtorek, 28 lipca 2015
biało-czerwone niebo
schowali w kieszeń marzenia
stawali na baczność w rytm serca
cena była wielka, zbyt wielka
już zawsze będę pamiętać
powstańczy dzień
ten pierwszy dzień sierpnia
otworzyły się chmury
zagrzmiały gromy tylko dla nich
niejedna łza dotknęła nieba
odleciał młody czyżyk, dzwon zamilkł
NIECH ŻYJE POLSKA!
zachowałam się jak trzeba.
spływała krew jak rzeka
na gruzach marzeń upadały mosty
sami przeskoczyli przepaść
wśród tych słów ostrych, dorośnij dziecko
nie ma na co czekać
rozpętało się w końcu piekło
zostało na zawsze w sercach
przyszedł rozkaz, baczność
wybiła godzina prawdy dzieci
gdzieś rozbłysło światło
mamo, te tajne komplety...
idziemy walczyć mamo!
dla Ciebie
idziemy dla tej ziemi.
świst kul
rozbłyskiem dział, niewinną krwią
biało-czerwone niebo
trzymałem dłoń, widząc strach w oczach
powiedzcie, że nie chciałem
powiedzcie, że ją kocham
dwie matki zalały się łzami
pękło niebo z żalu ojca
sześćdziesiąt trzy dni chwały
za Polskę dla Polski
od początku do końca.
stawali na baczność w rytm serca
cena była wielka, zbyt wielka
już zawsze będę pamiętać
powstańczy dzień
ten pierwszy dzień sierpnia
otworzyły się chmury
zagrzmiały gromy tylko dla nich
niejedna łza dotknęła nieba
odleciał młody czyżyk, dzwon zamilkł
NIECH ŻYJE POLSKA!
zachowałam się jak trzeba.
spływała krew jak rzeka
na gruzach marzeń upadały mosty
sami przeskoczyli przepaść
wśród tych słów ostrych, dorośnij dziecko
nie ma na co czekać
rozpętało się w końcu piekło
zostało na zawsze w sercach
przyszedł rozkaz, baczność
wybiła godzina prawdy dzieci
gdzieś rozbłysło światło
mamo, te tajne komplety...
idziemy walczyć mamo!
dla Ciebie
idziemy dla tej ziemi.
świst kul
rozbłyskiem dział, niewinną krwią
biało-czerwone niebo
trzymałem dłoń, widząc strach w oczach
powiedzcie, że nie chciałem
powiedzcie, że ją kocham
dwie matki zalały się łzami
pękło niebo z żalu ojca
sześćdziesiąt trzy dni chwały
za Polskę dla Polski
od początku do końca.
co dalej?
wciąż pytam
nikt nie zna odpowiedzi
szukałem wśród liter
zgubiłem ślad
wśród emocji
poległem
obok sensu
przeszedłem obojętnie
walcząc
widziałem białą flagę
to dziwne
bo trzymałem ją w moich dłoniach
i nikt już nie spyta
gdzie jestem i gdzie będę
byłem gdzieś
tak po prostu
ale wciąż nie wiem
po co.
nikt nie zna odpowiedzi
szukałem wśród liter
zgubiłem ślad
wśród emocji
poległem
obok sensu
przeszedłem obojętnie
walcząc
widziałem białą flagę
to dziwne
bo trzymałem ją w moich dłoniach
i nikt już nie spyta
gdzie jestem i gdzie będę
byłem gdzieś
tak po prostu
ale wciąż nie wiem
po co.
my
Pokaż mi skrzydła, bym odleciał dziś
Strzępy marzeń uciekły wraz z powietrzem
I do ostatnich chwil będę z całych sił
błagał ich, by pozwolili mi raz jeszcze
spojrzeć w tył nim opadną powieki nam,
zgaśnie światło, ukryta nadzieja
tli się w złocie jak największy skarb,
jednym spojrzeniem swym całego mnie rozbiera, tam
brak całości w resztkach sensu,
ideały układają się w bezsens znów, jak
parę kropel podczas biegu
upadam na ziemię, padają setki słów w nas.
Rzuciłem kamieniem,
odkryłem blizny, krwawi przeszłość w nich,
jednym spojrzeniem przed siebie
oddałem w zastaw sny, poznałem smak miłości, my
więźniowie wolności
zakuci w kajdany, związani jednym mięśniem i
choć wcale niepodobni,
skazani na litość, w rytm której bije serce ich
Strzępy marzeń uciekły wraz z powietrzem
I do ostatnich chwil będę z całych sił
błagał ich, by pozwolili mi raz jeszcze
spojrzeć w tył nim opadną powieki nam,
zgaśnie światło, ukryta nadzieja
tli się w złocie jak największy skarb,
jednym spojrzeniem swym całego mnie rozbiera, tam
brak całości w resztkach sensu,
ideały układają się w bezsens znów, jak
parę kropel podczas biegu
upadam na ziemię, padają setki słów w nas.
Rzuciłem kamieniem,
odkryłem blizny, krwawi przeszłość w nich,
jednym spojrzeniem przed siebie
oddałem w zastaw sny, poznałem smak miłości, my
więźniowie wolności
zakuci w kajdany, związani jednym mięśniem i
choć wcale niepodobni,
skazani na litość, w rytm której bije serce ich
Ubyła kolejna kartka
w dzienniku pełnym uczuć,
plamami tuszu zakląłem miłość w nich
z otchłani bruku
liczyłem na palcach
zaklęte słowo, obraz, myśl.
Oddałem szkic,
by uformować całość
niewiele mi zostało, obraz prysł
te jedno słowo, ciągle za mało
te dwie litery o nas
skonam
MY.
w dzienniku pełnym uczuć,
plamami tuszu zakląłem miłość w nich
z otchłani bruku
liczyłem na palcach
zaklęte słowo, obraz, myśl.
Oddałem szkic,
by uformować całość
niewiele mi zostało, obraz prysł
te jedno słowo, ciągle za mało
te dwie litery o nas
skonam
MY.
Loterie są głupie
z całą tą swoją loteryjnością
loterie są głupie
dają nadzieję
zabierając ją z serca
gdzie już nie dochodzi
wir pełen rozczarowań
loterie są głupie
dają nadzieję
zabierając ją z serca
gdzie już nie dochodzi
wir pełen rozczarowań
rachunkiem prawdopodobieństwa
uderzają w twarz i zamykają usta
uderzają w twarz i zamykają usta
wywracają świat
trzymając życie w ryzach
bez sił do krzyku
wśród potoku liter
utkanych przez rzeczywistość
chcę stanąć w końcu na nogi
podcinany beznamiętnie
przez loterię
jaką jest życie
wśród potoku liter
utkanych przez rzeczywistość
chcę stanąć w końcu na nogi
podcinany beznamiętnie
przez loterię
jaką jest życie
nie lubię loterii.
piątek, 19 czerwca 2015
codziennie umieramy
na ustach znowu całun, dziurawię serce dziś
w kołysce Werter utkał sznur
na wargach tli się c'est la vie
cotidie morimour
nie mogę tak pomału po wypalonych żerdziach iść
bo czyje imię dał mi Bóg?
tam znowu zabrzmi c'est la vie
cotidie morimour
przepełnia mnie ten nałóg, już nie chcę dłużej śnić
Twój anioł wykradł marzeń zwój
przekreśla Gustaw c'est la vie
cotidie morimour
nie mogę tak pomału po wypalonych żerdziach iść
bo czyje imię dał mi Bóg?
tam znowu zabrzmi c'est la vie
cotidie morimour
przepełnia mnie ten nałóg, już nie chcę dłużej śnić
Twój anioł wykradł marzeń zwój
przekreśla Gustaw c'est la vie
cotidie morimour
poniedziałek, 11 maja 2015
Codzienność
ciemność
stoi za plecami
rzucając okiem
na gasnące płomyki
nadziei
w sercu
umiera ostatnie
słowo
nikt nie wie
jak miało wyglądać
zakończenie
gestem dłoni
wskazuje kierunek
drogi
znaki uciekły
przed odpowiedzialnością
opadł kurz
spod nóg biegaczy
ruszyli szybko
bez żadnego
planu
ostatnie
promienie słońca
zwiastują koniec
początek
wszystko i nic
jak dwie
krople wody
uschło przekonanie
ustępując światła
bierności.
stoi za plecami
rzucając okiem
na gasnące płomyki
nadziei
w sercu
umiera ostatnie
słowo
nikt nie wie
jak miało wyglądać
zakończenie
gestem dłoni
wskazuje kierunek
drogi
znaki uciekły
przed odpowiedzialnością
opadł kurz
spod nóg biegaczy
ruszyli szybko
bez żadnego
planu
ostatnie
promienie słońca
zwiastują koniec
początek
wszystko i nic
jak dwie
krople wody
uschło przekonanie
ustępując światła
bierności.
Tolerować, tolerować, tolerować... Jednak jak długo jeszcze?
Nie potrafię zrozumieć
czym jest przeszłość, nie widzę sensu w przyszłości, nie
potrafię się odnaleźć w teraźniejszości. Po prostu taki jestem.
I choćbyś włożył nie w nawias, to ja i tak zawsze zostanę poza
nawiasem. Nie potrafię oddychać zza sztywnych ram ucisku, jaki
kładzie na mnie rzeczywistość. Nie potrafię przestać nadużywać
wyrażenia nie potrafię. To takie denne, psuje cały obraz. Nie chcę
być Pollockiem. Ale kogo dzisiaj obchodzi jeszcze kontekst? Lepiej
obramować formułę, na którą elita tego świata będzie patrzeć
z podziwem. Ukryty sens w bezsensie? Takie to prawdziwe, przykre.
Sens ma tylko pomysł na bezsens z nibyukrytym sensem. Nie dam się
zamknąć w złotej klatce, przeszedłem tę fazę ewolucji już
dawno. Wielu jeszcze nie, przykre. Cieszę się, że bolą mnie nogi,
kiedy widzę ludzi na wózku. Cieszę się, że mam opryski na
twarzy, kiedy widzę ludzi potrzebujących przeszczepu. Cieszę się,
kiedy widzę radość w oczach człowieka, który przed chwilą
stracił obie ręce, prawdopodobnie właśnie odzyskał wzrok. Mimo
swoich wszystkich wad cieszę się, że żyję. Pomagam innym, bo
wiem, że zobaczę szczęście na ich twarzy. Czy to takie śmieszne?
Przykre. Zbyt wiele spraw jest przykrych w tym świecie pełnym
nonsensów. Zbyt wiele nonsensów opanowało tych, którzy już dawno
dali się zamknąć. Powieki powoli opadły. Oni nie rozumieją zbyt
wielu rzeczy... Przykre.
Co
to w ogóle jest tolerancja? Warto cofnąć się do etymologii nazwy
zaczerpniętej z języka łacińskiego. Tolerantia,
czyli cierpliwa wytrwałość. Ale przecież
nie można być wytrwałym w nieskończoność, a do tego przy tym
tak zażarcie cierpliwie! Skrajne wyjątki tylko potwierdzają tę
regułę. Przecież spokojne wytrzymanie chociażby ośmiu
monotonnych godzin w pracy czy też w szkole jest niemożnością
(pracoholicy i kujony są mierzeni inną miarą). Jeśli już
jesteśmy przy teorii to dość śmiesznym paradoksem jest również
brak tolerancji wobec braku tolerancji (i wiele innych
przeciwstawnych złożeń wyrazowych), który w praktyce powinien być
uznawany za tezę słuszną, a tak naprawdę tolerowany nie jest.
Podstawowy
schemat myślenia przeciętnego człowieka (stanowiącego na naszej
planecie znaczącą większość) nie zmienia się od wieków.
Unikanie trosk, zaspokajanie fizjologicznych potrzeb, rosnący w
przeraźliwym tempie konsumpcjonizm, brak zbytniego wgłębiania się
w aparat władzy, nawet jeśli jest on dla nas nieprzychylny – to
wszystko rzutuje na poziom naszych tolerancji. Największą jednak
według mnie rolę w jego życiu odgrywają przeżycia wewnętrzne:
nasze stany emocjonalne, rozterki, psychologizm, etc. Miłość jest
instynktem, który kieruje poczynaniami setek milionów ludzi. W
naszym organizmie, umyśle zachodzą dziwne i niezwykle często
niezrozumiałe procesy; nie tylko myślowe, ale też takie, których
nie da się usadowić w sztywnych ramach ”czegoś”. Ta druga
osoba ma na nas ogromny wpływ, niejednokrotnie wpływa na to co
robimy. Wiele razy pomaga coś zrozumieć,
zmienić, zostawia nieodwracalne zmiany w mózgu człowieka, które
niestety w wielu przypadkach w późniejszym okresie mogą okazać
się destrukcyjne.
Każdy
z nas jest artystą. Słowem potrafimy namalować obraz, którego nie
powstydziłby się sam Salvador Dali. W sumie, porównanie tego
surrealisty z wcześniej wspomnianym Pollockiem wypada tutaj
nadzwyczaj konkretnie. Co takiego możemy tolerować? Pozornie
bezsensowne sprawy z ukrytym drugim dnem. Warto nieraz się zatrzymać
i spojrzeć w drugą stronę lustra. Życie to nie bajka, więc nie
ma się czego obawiać. Na pewno nie wyskoczy zza niego jakiś królik
w kapeluszu i zegarkiem w ręku, który każe nam ostrożnie dawkować
tolerancję, bo czas ucieka, bo życie coraz krótsze, bo inni mają
więcej i lepiej, bo ten cholerny świat opanowała jakaś niemoralna
LUDZKA ZNIECZULICA. Ciężko mi nieraz spojrzeć prosto w oczy
swojemu odbiciu. Widzę to, czego widzieć nie chcę. Zauważam jak
to wszystko mnie pochłania, jak zatapiam się w tym malarskim
arcydziele. Próbuję chlapać farbą, ale to niczego nie zmienia.
Nikt tego nie rozumie. To jest właśnie beznadziejny problem tego
społeczeństwa. Nie rozumieją zbyt wielu rzeczy… Przykre.
Nie
wiem jak długo będę potrafił tak wytrzymać. Wątpię, że jestem
w tym odosobniony. Ten pełen paradoksów świat nie jest jeszcze
skazany na porażkę, mimo że nieuchronnie zmierza ku
autodestrukcji. Ale co może poradzić kilku słownych Pollocków,
jeżeli mają do przebicia tysiąckroć większą od Muru Chińskiego
ścianę zbudowaną z realizmu i braku. Nawet Brak przedstawia to
wszystko w sztywnej formie. Przebija się przez nią jednak obraz
chlapiącego farbą, który w ówczesnym świecie musi być
sprowadzony do abstrakcji. I tak się właśnie dzieje. Przed chwilą
założyłem cylinder. Muszę się spieszyć, bo zegar tyka coraz
szybciej. Zostało przecież tak mało czasu. Całe szczęście, że
szkła w lustrach są takie cienkie. To nie może być przypadek.
Gasnący płomień
Wiatr
powoli kołysał gałęziami drzew, przez których korony przebijały
się ostatnie promienie wiosennego wieczoru. Leżałem spokojnie pod
jednym z nich, z niemałym zachwytem patrząc na zachodzące w oddali
słońce. Czas zatrzymał się dla mnie na dłuższą chwilę, gdy
podziwiałem grację tańczących w powietrzu liści. Na krawędzi
nieboskłonu w miłosnym uniesieniu odlatywała para jaskółek,
której wewnętrzne ciepło czułam na każdym odsłoniętym kawałku
mojej skóry. Natura budziła się do życia, dając mi idealny
przykład spokoju i harmonii. Na takim fundamencie można budować
nową przyszłość, pomyślałem. Niejedna iskierka z tego ogniska
rozbudzi wielką nadzieję.
Mimo
że szybko zaczynało się ściemniać, nie chciałem wracać do
domu. Ten magiczny zakątek niósł za sobą niezwykłą siłę.
Pozwalał odetchnąć i zregenerować organizm. Oczyścić myśli,
których odór powodował osłabienie płomieni. Już wystarczająco
cierpią przez napierającą na nie rzeczywistość, nie muszę
dokładać do tego jeszcze swoich kropel żalu i bezsilności. Tym
bardziej, że często mogłyby one spowodować powódź, która
zgasiłaby ogień raz na zawsze.
Od
zawsze uchodziłem za grzecznego chłopaka. Pilny, porządny, miły,
chętny do pomocy, ciągle uśmiechnięty i niosący radość
wszystkim wokół. Taki był malutki Marcin. Na początku to wszystko
było prostsze. Świadomość dziecka pozbawiona jest bowiem takiej
wrażliwości na krzywdę, jaka przecież każdego dnia szczelnie
otacza nas wszystkich swoimi mackami. Pomagałem babci w gotowaniu,
mamie w noszeniu zakupów, a tacie zawsze trzymałem gwoździe, gdy
majsterkował gdzieś w ogrodzie. Ustępowałem staruszkom miejsca w
pociągach i autobusach, przy każdej imprezie szkolnej zostawiałem
swój ślad. Robiłem to wszystko bez większego wysiłku, nie są to
przecież rzeczy, które mogą nas zmęczyć. Z niewinną radością
dziecka niosłem szczęście, które dawało nadzieję innym ludziom,
jednocześnie rozniecając rodzący się we mnie płomień.
Z
biegiem lat niewinność zanikała, za to w przerażająco szybkim
tempie rosła świadomość tego bagna, które pochłania znaczną
część społeczeństwa każdego dnia. Jako mały chłopiec kochałem
czytać. Pochłaniałem każdą bajkę, jaką miałem w swoim
zasięgu. Oglądałem beztroskie historyki, nie wiedząc o
otaczającej mnie ludzkiej znieczulicy. Oczywiście nie mogło to
trwać wiecznie. Marcinek rósł, więc zmieniała się również
literatura, która go interesowała. Byłem nastolatkiem i nie
rozumiałem jeszcze wielu rzeczy. Każdego dnia jednak docierały do
mnie odgłosy wszechobecnego bólu. Otwierałem oczy, budząc się z
dziecinnego omamienia. W wieku czternastu lat, pierwszy raz w trakcie
oglądania filmu, popłakałem się tak naprawdę, szczerze, z pełną
świadomością tego, co przed chwilą zobaczyłem. Historia ta, mimo
że trochę fantastyczna, wskazała mi kierunek w życiu. Drogę,
którą od tamtej pory nieustannie podążam. Na pewno wielu z Was,
czytających ten tekst, zorientowało się z jego biegiem, że od
samego początku nawiązuje w nim do “Zielonej Mili”. Jestem
bowiem zmęczony. Zmęczony tą drogą, którą sam sobie wybrałem.
Zmęczony bólem i niesprawiedliwością na tym świecie. Jest ich za
dużo, a ja za bardzo je czuję. Każdego dnia, w każdej sekundzie.
Nie
potrafię długo żywić urazy do ludzi. Wiem, że każdy może
popełnić błąd i najważniejsze jest, by go właściwie zrozumiał.
By przeszedł całą drogę od początku do końca. Od przyczyn, aż
po narastające konsekwencje. Tylko wtedy będzie potrafił
zrozumieć, dlaczego postępował źle. Nie warto za to ganić ani
zbytnio karać. Ludzie nie skupiają się wówczas wystarczająco na
całym tym procesie, tylko na poszczególnych jego składnikach.
Dobro zawsze pozostaje w sercu drugiego człowieka, tak samo zresztą
jak zło. Łatwiej jednak przykryć te drugie tym pierwszym, ponieważ
ma ono ogromną siłę. A idąc za Sokratesem - dobro = cnota =
miłość. Największa wartość. Dlatego obdarowuję ciepłem
każdego. Uczę się wskazywać drogę błądzącym. Prowadzę ich
przez zakręty, pomagając dźwigać krzyż. Razem zawsze łatwiej,
prawda? Mam świadomość, że pamięć o tym pozostanie w sercu tego
człowieka na zawsze i to kiedyś on wcieli się w moją rolę. A co
jeśli będzie osobą, która pomoże utrzymać we mnie płomień,
kiedy po raz kolejny stanę na rozstaju dróg?
Dobro zawsze do nas wraca i to
przynajmniej ze zdwojoną siłą. Wystarczy chcieć pomagać. I robić
to za bardzo niską cenę. Ja przyjmuję zapłatę w uśmiechu i
radości tej drugiej osoby. Nie ma dla mnie cenniejszej waluty niż
miłość, którą czuję wokół siebie. Pomaga mi przetrwać te
wszystkie krzyki, błagania o pomoc. Naprawdę jest ich zbyt dużo,
znacznie przewyższają liczbę serc otwartych na otoczenie. Ludzie
się tego boją. Boją się bólu, który zaczyna się wówczas
przelewać również na nich. Nie rozumieją, że w tej loterii mają
do wygrania znacznie więcej. Jak kawałki szkła…
Jest
ich zbyt wiele.
Pióro rannego anioła
Ostatnio
miewam coraz bardziej niespokojne sny. Wieczorami męczę się z
myślą, że znowu będę musiał wrócić do krainy tych koszmarów,
które nawiedzają mnie praktycznie każdej nocy. Starałem się
nauczyć kontroli, ale całkowicie mi to nie wychodzi. Chyba nie
jestem do tego stworzony. Każdą wędrówkę pamiętam doskonale,
jednak nigdy nie potrafię zmienić biegu jej zdarzeń. Dzisiaj miało
być inaczej. Byłem pewny, że tej nocy odkryję całą prawdę o
sobie i o tym, co dzieje się na świecie. Napiszę historię na nowo
dość niezwykłym piórem, które rano znalazłam w swoim łóżku…
[…]
Uciekał przede mną, jakbym był dla niego kimś obcym. A ja tak
bardzo chciałem go dotknąć… Czułem dziwną bliskość, ciepło,
które biło od jego łagodnej twarzy. Po raz pierwszy czułem się
spokojny. Od jakiegoś czasu wydawało mi się, że nie jestem tam
sam. Nie wiedziałem jednak dlaczego. Zawsze myślałem, że to są
właśnie przebłyski mojej pełnej świadomości. Po części miałem
rację. Gdy usłyszałem dziwny hałas, mimowolnie się odwróciłem
i pobiegłem za jego znikającą sylwetką. Tak naprawdę widziałem
ją już parę razy, jednak nie wiedząc czemu nigdy nie zwracałem
na nią większej uwagi. Czułem silny opór, ale po raz pierwszy
udało mi się go pokonać. Byłem coraz bliżej, ale on ani razu nie
odwrócił swojej głowy. Wiedziałem, że zbliżamy się do
przepaści, nie raz pokonywałem tę drogę. Bałem się, że skoczy
i już nigdy więcej go nie zobaczę. Nie myliłem się. Zrobiłem
wówczas coś, na co nigdy wcześniej bym się nie odważył.
Skoczyłem za nim i zdołałem go złapać za skrzydło. Poczułem
wówczas ogromy ból, który dobitnie wstrząsnął moim sercem. Z
jego ust wydobył się dźwięk rozpaczy. Ogarnął mnie strach.
Spadając widziałem, jak z trudem wznosi się w górę. Zdążyłem
jeszcze zerknąć na prawą dłoń, w której kurczowo trzymałem
zakrwawione złote pióro, po czym obudziłem się z wielkim
krzykiem…[…]
Nie
potrafiłem się skupić przez cały mijający dzień. Z utęsknieniem
wyczekiwałem wieczoru, nosząc ciągle przy sercu swój artefakt.
Skarb, który miał ogromną moc. Nigdy nie mówiłem nikomu o moich
sennych przygodach, tym bardziej teraz, kiedy po jednej z nich
zdarzyła się sytuacja nieprawdopodobna, wręcz magiczna. W ciągu
dnia czułem nieustający ból. Wiedziałem, że cierpi, a ja jestem
jedyną osobą, która może mu pomóc. Jeszcze tylko parę godzin,
mówiłem sobie w myślach. Jeszcze chwilka, wytrzymaj. Położyłem
jego pióro pod poduszką. Nie byłem sobą, wydawało mi się, że
ktoś wykonuje te wszystkie czynności za mnie. Wiedział co trzeba
robić, bo od razu po zamknięciu oczu przeniosłem się w jego
świat. Nigdy wcześniej nie wracałem do miejsca, w którym
kończyłem ostatnią podróż, a teraz wyraźnie widziałem przed
sobą zaledwie kilkumetrową ścianę, z której skoczyłem zeszłej
nocy. Przed sobą dostrzegłem ślady krwi. Nie udało mu się
odlecieć…
[…]
Miałem zaledwie siedem lat, gdy ujrzałem go po raz pierwszy.
Pokłóciłem się z dziadkiem i poszedłem do pokoju cały
zapłakany. Kilka minut wcześniej spakował moje stare zabawki i
chciał oddać bardzo biednej rodzinie z sąsiedztwa, która miała
dwójkę małych dzieci. Nie chciałem mu na to pozwolić, mimo że
od dłuższego czasu w ogóle z nich nie korzystałem. Nie
rozumiałem, dlaczego dziadek chce to zrobić. To były przecież
moje rzeczy. Trzaskając drzwiami byłem strasznie roztrzęsiony i
zasypiając miałem na policzkach jeszcze ślady łez. Jest to jedyny
sen, jaki pamiętam z wczesnego dzieciństwa. Nie zdarzało mi się
to wówczas często. Była to chwila, która zapadła mi głęboko w
pamięć na zawsze. Widziałem przed sobą człowieka, który
siedział na kamieniu plecami do mnie. Wtedy jeszcze nie miał
skrzydeł. Słyszałem, że płacze. Czułem to. Spytałem dlaczego
jest smutny, jednak on mi nie odpowiadał. Wylewając kolejne łzy
podniósł prawą rękę. Zobaczyłem dwoje bawiących się w
piaskownicy dzieci. Były ubrane w stare, podarte ubrania.
Przesypywały piasek z butelek do starych kartonowych pudeł. Nie
miały innych zabawek, a mimo tego cieszyły się swoją obecnością.
Po chwili przyszła ich mama, również bardzo zaniedbana. Z
uśmiechem na ustach i łzami w oczach powiedziała, że dobry sąsiad
obiecał jej przynieść kilka starych rzeczy po wnuczce. Cała
trójka złączyła się w ciepłym uścisku, a ja czułem, jakby
moje serce pękało. Obudziłem się zapłakany, gdy za oknem było
jeszcze jasno. Wziąłem ze sobą stare ubrania i jeszcze kilka
zabawek, a potem bez słowa poszedłem do dziadka, który mocno mnie
przytulił. Oboje ruszyliśmy do sąsiadów. Widok tego rodzeństwa
rozpalił we mnie płomień, który tli się po dziś dzień. Nigdy
go nie zapomnę. […]
Ślady
krwi były coraz częstsze i większe. Nie zostało dużo czasu.
Zacząłem biec, wiedząc, że mogę go stracić już na zawsze.
Powoli domyślałem się kim jest i nie mogłem pozwolić, by we mnie
umarł. Kochałem go całym sercem od siódmego roku życia, ale
ostatnio coraz częściej o nim zapominałem. Nic więc dziwnego, że
skrzydła, które urosły od pierwszego spotkania, teraz wydają się
być takie słabe. Na horyzoncie ujrzałem zarys jaskini, a ślady
kierowały mnie prosto w jej kierunku. Zaczęło się ściemniać.
Dotarłem do niej w kilka minut. Przy wejściu ujrzałem pochodnię,
która zapłonęła delikatnym ogniem, kiedy wziąłem ją do ręki.
Nie dało się go w żaden sposób powiększyć, więc trzymałem ją
przy ziemi, by wiedzieć, w którym kierunku podążać. W końcu
zobaczyłem blaknące światło. Natychmiast tam pobiegłem, nie
zważając już na leżące na ziemi przeszkody. I wtedy go ujrzałem.
Siedział w dokładnie takiej samej pozycji, jak podczas naszego
pierwszego spotkania. Po lewej stronie pleców miał czerwony ślad.
Wielka plama krwi, wyciekającej prosto z serca. Płakał. Jego
światło gasło proporcjonalnie z światłem mojej pochodni. Po raz
pierwszy od kilkunastu miesięcy poczułem to, co dwanaście lat
temu. Podszedłem bliżej. Odwrócił swoją głowę, ukazując mi
się w pełnej krasie. Widziałem usianą łzami niewinną twarz
dziecka. Spojrzał mi głęboko w oczy, wchodząc w moją duszę. W
głowie zaczęło mi się pojawiać mnóstwo obrazów, począwszy od
biednej rodziny, a skończywszy na dziewczynie, która wykradała mi
bułkę z plecaka dwa lata temu. Chciała on wówczas uciec, jednak
nie miała gdzie. Widziałem, że wstydzi się tego co zrobiła.
Przytuliłem ją mocno i oddałem całe swoje śniadanie. A potem już
tylko obojętność i pustka. I coraz większy ból w sercu, który
czułem w tych oczach. Wiedziałem, że skręciłem w złą drogę…
A on to chyba zobaczył. Moja pochodnia zaczęła świecić trochę
mocniej, jego krwawienie ustało. Chwilę później siedziałem na
łóżku, patrząc się na swoje zakrwawione dłonie…
Minęło
już kilka tygodni. Ja i mój przyjaciel czujemy się coraz lepiej.
Udało mi się wrócić do zakrętu i pójść właściwą ścieżką.
Jaskinia jest cała rozświetlona, niedługo pewnie z niej wyjdziemy.
Od tamtego czasu zmieniłem wiele w swoim życiu. Nauczyłem się
panować nad emocjami i kontrolować samego siebie. Pomoc nic nie
kosztuje, możemy na tym tylko zyskać.. A pióro? Leży schowane
głęboko w szufladzie i mam nadzieję, że już nigdy nie będzie mi
potrzebne.
Liczę, by się nie przeliczyć, bo liczby bywają złudnie policzalne
Wszedłem
parę razy do rwącej rzeki, by sprawdzić czy naprawdę tak ciężko
się płynie pod silny prąd. Mięśnie odmawiały posłuszeństwa, a
psychika zawodziła, zwłaszcza w momentach, gdy paręset metrów za
tobą piętrzy się niemałych rozmiarów wodospad ludzkich pragnień,
marzeń i nieidealnych ideałów. Przeprowadzałem różne próby
(bardziej robiło to za mnie życie, ale to przecież ja byłem
głównym aktorem w tym przedstawieniu). Wnioski nigdy nie były
jednoznaczne, bo los zawsze miał dla mnie coś ciekawego w zanadrzu.
Wyciągnąłem liczydło, ale wypadła z niego większość
koralików. Rozsypał się łańcuch pereł, który nosiłem na szyi.
Jak mogłem tego nie rozumieć? Przecież dodawanie i odejmowanie
jest takie proste…
Zawsze
marzyłem o nurkowaniu. Głębiny oceanów były dla mnie tajemnicą,
którą najciężej odkryć w człowieku. Ale czego się nie robi dla
marzeń? Woda była mętna i kleista a tunele dosyć ciasne. Czasami
trafiałem na niewyobrażalne ciśnienie, które wypychało mnie na
powierzchnie, coraz bardziej zasklepiając taflę zobojętnienia,
jaką musiałem przebić. Któraś z kolei próba okazała się
przełomem. Nie udało mi się przedrzeć, ale zaczynało boleć,
mocniej i mocniej z każdym następnym zanurzeniem. Ból to dobra
sprawa, jak widać można wydobyć z siebie uczucia, wystarczy tylko
być cierpliwym. Nie poddawałem się i uparcie płynąłem w dół.
Używałem różnych styli. Niekiedy nurt był łagodny, jednak ostre
przeszkody w dalszym ciągu się tam pojawiały. Im było ich mniej,
tym bardziej byłem pewny, że jestem już blisko, że już tylko
parę pociągnięć ramieniem i stanę u kresu wędrówki. W końcu
ją zauważyłem. Złota brama z napisem “szczęśliwe szczęście
jest szczęściem w nieszczęściu”. Nie mogłem zrozumieć
znaczenia tych słów, a mimo wszystko przez nią przepłynąłem. Do
dziś żałuję, że byłem wtedy taki głupi. Usłyszałem echo
dzwonu. Wyraźnie czułem rytm tych uderzeń w sobie (jakby to miało
być takie dziwne) i nieśmiało spojrzałem w dół. Małże.
Wszędzie ich pełno. Niektóre zamknięte, niektóre całkowicie
zniszczone lub lekko zarysowane, z innych zaś nieśmiało wystawały
maleńkie drogocenne minerały. Zbierałem je pełny nadziei, ale i
obaw. Bo co jeśli nie znajdę tam tego na czym zależy mi
najbardziej? Prowadziły mnie utartym szlakiem aż do pewnego
newralgicznego, dziwnego i zarazem magicznego miejsca. Kolejna brama
z następnym tajemniczym, złotym napisem. “Aniele łzy są
ciężkie, nie pozwól, by zatopiły Twój skarb”. A dalej tylko
ciemność i przebijająca się w oddali poświata. Po raz pierwszy
targnęły mną wątpliwości, ale nie chciałem się poddać skoro
dotarłam tak daleko. Ruszyłem w stronę światła, czując w środku
dziwne ciepło. I w końcu tam dotarłem, dostrzegając to, co do tej
pory było dla mnie niewidoczne. Zdarłem z siebie maskę ślepca,
nieświadomie zakładając ciemne okulary. Zauważyłem klepsydrę,
która stanęła dla mnie w miejscu. Przestał się liczyć czas,
który upływał przecież z upadkiem każdego najmniejszego
ziarenka. Nie potrafiłem już zliczyć sekund, wcale tego nie
potrzebowałem. Znalazłem szczęście, śmiejąc się pod nosem z
napisu na pierwszej bramie. Teraz wydawał mi się on całkowicie
bezsensowny. Ktoś jednak w końcu odwrócił kalejdoskop… Obudził
mnie odgłos tłuczonego szkła. Z klepsydry wysypał się piasek, a
nade mną ulatywał właśnie cały mój maleńki świat. Ktoś
zarzucił haczyk, na który złapał wszystko to, co dla mnie
najważniejsze. Nie mogłem dłużej patrzeć. Usiadłem licząc
ziarenka, które jeszcze nie zdołały odpłynąć. Było ich
zdecydowanie zbyt dużo… Ale jednak dlaczego tak mało? Położyłem
się i nagle porwał mnie zimny prąd. Dotarłem tam gdzie chciałem.
Jestem w sercu i właśnie powoli przestaję oddychać. Brakuje już
mi tlenu, który był przecież towarem najbardziej deficytowym. Krew
uczuć zaniosła mnie w najdalsze i najciemniejsze zakamarki. Nie
chciałem wracać. Nie chciałem przeżywać znowu tej męki, mając
na sercu rany, które już nigdy się nie zabliźnią. Przestałem
liczyć. Kiedyś tak bardzo tego pragnąłem. Teraz widzę, że było
to całkowicie bezsensowne. Powieki powoli opadały, by zamknąć to
wszystko w środku, jednak nagle poczułem na sobie czyjeś dłonie.
Potem następne i kolejne… Chyba zmierzaliśmy ku górze. A może
ciągnęli mnie na jeszcze większe dno? Nie potrafiłem wtedy pojąć
co się dzieje, wypuszczałem właśnie resztki powietrza z płuc,
kiedy moja głowa przebiła się przez twardą powierzchnię.
Obudziłem się w szpitalu, nie pamiętam niczego, co działo się
pomiędzy. Spojrzałem na bramę, przez którą musieli mnie
przenieść i poczułem, że nieświadomie trafiłam w końcu na tą
właściwą. “Przyjaciele”. Nie jest to szczęśliwe szczęście,
ale prawdziwy skarb, który chciałbym mieć zawsze obok siebie.
Nie
warto zastanawiać się dłużej nad tym co było. Wynik nigdy nie
jest pewny, bo zawsze można go zmienić. Nic nie stoi przecież na
przeszkodzie, by wydobyć coś z niczego lub chociażby w minimalny
sposób zmienić bieg liter w słowach padających z naszych ust.
Niepoliczalne liczby zawsze stały najwyżej w mojej hierarchii.
Tylko one potrafiły odkryć całą prawdę. Szkoda tylko, że tak
późno zacząłem się interesować matematyką. Wszystko byłoby
wtedy inaczej…
Marność marności
Wzniosłem
się w obłoki, by odrzucić od siebie piętno, które ciąży na
mnie od urodzenia. Wychowałem się w XXI wieku i powinno to być dla
mnie naturalne. Nie zauważałem przecież żadnych przemian, bo nie
miałem ku temu okazji. Dopiero teraz powoli dojrzewam, wyzbywając
się młodzieńczej głupoty. Otwieram serce, bo zaprzyjaźniłem się
z Mickiewiczem. Stłuczone szkiełko rani moje stopy. Na szczęście
nie jestem jeszcze skrzydlatym kaleką. Mogę spokojnie wznieść się
w górę. I teraz już wiem, że niektórzy mieli rację.
Rzeczywiście wszystko płynie...
Marzenia
mają wielką wartość. Potrafią dać nam szczęście, choćby
chwilowe, prawie niezauważalne. Szczęście, którego odbicie
wędruje później w zakamarkach naszego umysłu. Malutka iskierka,
kształtując się, powoli nabiera coraz większego znaczenia. I w
końcu po długiej wędrówce znajduje ujście w malutkim kanaliku
nazywanym snem. Z jednej sekundy potrafi wówczas urosnąć do
dobrych kilku minut, a nawet godzin. Marzenia senne. Jednak i one
bywają złudne. Nie możemy wierzyć w ich bezpośredniość ani w
żadnym wypadku sztywno ich interpretować. Potrafią zasiać w
głowie mętlik, wprowadzić do labiryntu, z którego wyjść nam nie
pomoże nawet Ariadna. Mimo tego czekamy na nie z utęsknieniem, bo
często są jedyną ucieczką, jedynym ukojeniem po ciężkich
chwilach. Potrafią być nagrodą dla tych, którzy mają świadomość,
że brodząc po mieliznach daleko nie dopłyną.
Nie
jest łatwo słowem doszyć sobie skrzydła. Wszystko opiera się na
ogromnym fundamencie uczuć. Rozgrywa się w sferze dla niektórych
nieosiągalnej. Sferze oczyszczenia i wolności, pozbawionej całego
brudu i ciężaru, jaki zarzuca nam na plecy rzeczywistość.
Globalna choroba, na którą coraz ciężej znaleźć antidotum…
Ale mi się w końcu udało. Płynąc w powietrzu patrzyłem na te
wszystkie twarze. Dokładnie widziałem ich każdy ruch. Czułem
nerwowość, stres, niepokój. Te tempo mnie przerażało.
Dostrzegałem wodę pod ich nogami, a w oddali czysty ocean.
Podążyłem w tamtym kierunku, nie może on przecież pojawiać się
ot tak, bez żadnego początku. Wtedy też zauważyłem wodospad, do
którego zmierzali ci wszyscy ludzie. A na samym dole skały, o które
co sekundę rozbijały się kolejne kosztowności. Prąd porywał
społeczeństwo do przodu, w nieznane; za to wszystko, co
niepotrzebne, zniszczone, nieprzydatne popychał w przeciwną stronę,
w głąb jaskini, której widoku nikt nigdy nie doświadczył. Nie
mogłem lecieć dalej, bo byłem już zbyt blisko słońca. Nie
chciałem skończyć jak Ikar. Trwam w pogoni, to prawda. Ale
marzenia kupuje się przecież w zupełnie innej walucie…
Jestem
strasznie wrażliwym chłopakiem. Często w życiu potykam się o
kłody, których nie zauważy większość z Was. Często też
odnajduję radość i spełnienie w rzeczach, których nie da się
zdobyć za pieniądze. Są potrzebne, to prawda. Nie mamy przecież
prawa istnieć bez bytów materialnych. Nie zaspokoję głodu
miłością ani nie ubiorę się w natchnienie, przynajmniej na tej
stacji. Pociąg odjeżdża co kilka sekund, a miejsca naprawdę nie
ma zbyt wiele. Mimo tego wagony zawsze były przeciążone.
Powierzchnia: jeden człowiek na metr kwadratowy. Tylko czyje serce w
dzisiejszych czasach będzie ważyć tak wiele??
Jestem
bogaty, mimo że nie posiadam skarbów. Największą radość sprawia
mi obdarowywanie innych. Daję ciepło, by ogrzewało zatwardziałą
samotność, roztapiało ból i wzniecało iskierkę nadziei. Rzucam
uśmiechem, który rozprzestrzenia się z prędkością błyskawicy.
Do każdego wraca później wielokrotnie, rozniecając palące się
we wnętrzu ognisko. Wyciągam pomocną dłoń zawsze i do każdego,
bo wiem, że czasem nie jesteśmy w stanie sami upilnować ognia.
Jestem obok w trudnych chwilach. Zapełniam ciszę obecnością,
przerywam zdania w odpowiednich miejscach, dając bliskość, czułość
i poczucie bezpieczeństwa. Koję serca słowami, które niosą żar
prawdziwych uczuć. Po prostu jestem. Nie da się tego kupić za
żadne pieniądze.
Nie
miałem szczęścia w życiu. Często ktoś układał mi scenariusze,
które było bardzo ciężko zagrać. Długo szukałem miłości,
wiele razy się rozczarowując. Dużo słów jest przepełnionych tym
bólem, wiele myśli kreuje się na podwalinach tamtych wydarzeń.
Czasami mogłem mieć prawie wszystko co materialne, spełnić
przyziemne marzenia. Ale to nie dawało mi ani grama przyjemności.
Cieszyło przez sekundę, potem przynosząc jeszcze większe
cierpienie. Świadomość, że nie mogę mieć tego, co przyniesie mi
prawdziwe szczęście. Potem odkryłem nową ścieżkę i nauczyłem
się pożytkować bogactwa materialne na rzecz duchowych. Byłem
pewny, że jest to jedyna właściwa droga, ale w tym momencie nie
wiem, gdzie tak naprawdę mnie zaniesie.
Stopniowo
przebijam się przez błękit nieba. Czas wracać, lekcja powoli się
kończy. Ten krótki lot nauczył mnie bardzo wiele. Teraz wiem, że
nie bez powodu tak ciężko było wznieść się w górę. Udało mi
się to zrobić jedynie poprzez oczyszczenie. Poniosło mnie serce,
zostawiając na ulicy zegarek. Czas był zbędnym balastem. Każda
chwila jest ulotna, ciężko ją złapać w tym potoku. Życie i tak
bez przerwy płynie. Ulotność jest ulotna. Wszystko marność.
Nawet
marność.
wtorek, 5 maja 2015
Brak słów
nie mam już skrzydeł, by móc wylecieć z otchłani
ciągnie mnie kamień przywiązany do kostki, nadgarstka
spaliłem papier, co chciał narzucić paragraf dla nich
puszczając krzyk z gardła spadam, piszę parafką diabła
egzystencja?
piszę wiersze
które bolą mnie ilekroć
piszę wierszem
w czyichś sercach
dobrze, gorzej, słabo, średnio
gdzieś poeta?
pisze wiersze
które bolą go gdy znowu
pisze wierszem
o kobietach
wstając jedną nogą z grobu
znikły słowa?
już nie piszę
bo nie pisze też mój kompan
piszę wierszem
że nie piszę
nie tak miało to wyglądać..
ciągnie mnie kamień przywiązany do kostki, nadgarstka
spaliłem papier, co chciał narzucić paragraf dla nich
puszczając krzyk z gardła spadam, piszę parafką diabła
egzystencja?
piszę wiersze
które bolą mnie ilekroć
piszę wierszem
w czyichś sercach
dobrze, gorzej, słabo, średnio
gdzieś poeta?
pisze wiersze
które bolą go gdy znowu
pisze wierszem
o kobietach
wstając jedną nogą z grobu
znikły słowa?
już nie piszę
bo nie pisze też mój kompan
piszę wierszem
że nie piszę
nie tak miało to wyglądać..
wtorek, 24 lutego 2015
#####
kilka kresek budzi rozkosz
kilka kresek niszczy życie
chciałem odciąć kalejdoskop
już nie chciałem więcej milczeć
nikt nie widzi przez zasłonę
gdy tak krzyczy wielkie serce
chciałem w ręku nieść koronę
wyciągając z serca ciernie
przyszedł czas dziś do mnie szybciej
bo na skróty przez wskazówki
gdzie dwie liczby tak niezwykle
dać chcą w zastaw skarby z duszy
nie chcę sprzedać tamtych wspomnień
chciałbym szybko kupić lepsze
tam gdzie ból pogania kroplę
nie chcę myśleć nigdy więcej
kreski stawiam w znak równości
powiedz czemu anioł płacze?
dziś chcę skończyć tamten pościg
kiedyś w końcu go zobaczę
kilka kresek niszczy życie
chciałem odciąć kalejdoskop
już nie chciałem więcej milczeć
nikt nie widzi przez zasłonę
gdy tak krzyczy wielkie serce
chciałem w ręku nieść koronę
wyciągając z serca ciernie
przyszedł czas dziś do mnie szybciej
bo na skróty przez wskazówki
gdzie dwie liczby tak niezwykle
dać chcą w zastaw skarby z duszy
nie chcę sprzedać tamtych wspomnień
chciałbym szybko kupić lepsze
tam gdzie ból pogania kroplę
nie chcę myśleć nigdy więcej
kreski stawiam w znak równości
powiedz czemu anioł płacze?
dziś chcę skończyć tamten pościg
kiedyś w końcu go zobaczę
sobota, 21 lutego 2015
Łzy anioła
jeden gest ukryty gdzieś tam w środku pomaga zrozumieć
jedno uczucie, jedno spojrzenie, jedno słowo, jedno westchnienie
jedno życie
tylko jedno nim coś zmienię
w teraźniejszości przeszłość
zniknęła przyszłość gdzieś tam pod powieką
zresztą
wciąż takie samo jedno
ale dlaczego tak wiele?
pstryknięciem palca spadł kokon z korony bogów
odejdź dwa razy, może za drugim ktoś zrozumie
pomnożyłem te słowa, dzieląc je przez różnice
zawsze wychodzi jedno
inaczej chyba nie umiem
bo jedno słowo równa się jedno życie
słychać bezdźwięczny krzyk; słyszysz to? czujesz?
te ciepło na policzkach...
pożoga zmysłów pali coraz bardziej
ale nie pomoże ugasić owocu mej obojętności
kiedy jej nie potrzebowałem przyszła, jak zwykle
w mych myślach była największym skarbem
niszczyła myśli chroniczne
pomagała zrozumieć prawdę
na rozstaju szedłem pod prąd
oni już nie są sami
złapał mnie ktoś za rękę, pokazał dom, dla nas wszystkich
nie dam ich już zranić, nie zmienię na nic, już nigdy
wołałem mamy, krzyczałem dla nich
by nikt ich już więcej nie skrzywdził
rozłożył za mną jedno skrzydło
jedno wyrosło z serca, które pęcznieje nadzieją
i znów poczułem kilka kropel na policzku
malowałem im pokoje zielenią
topiłem tamę zmysłów, by przemówili jeszcze głośniej
nikt nie chciał pomóc
bezbronni bez broni
nie pierwszy sporządzałem pogrzeb
tylko on jeden stał wciąż za mną
tylko on jeden pomagał przetrwać
na imię mu było anioł
wciąż łatał w myśli strzępach jedno słowo niejednego serca
czasem pomaga Syzyf, nie mogliśmy przecież przestać
podłożyć chciał ogień Prometeusz, zabiliście go spojrzeniem
nie można tak przecież, POMÓŻCIE
nie jedno - jedno istnienie
i w końcu stanął nad przepaścią
spojrzał na mnie nim skoczył
ale on przecież stał za mną
lecąc zamknąłem oczy i krzyknąłem jego głosem otwierając duszę
NIE JEDNO
NIE JEDNO SERCE CZUJĘ
KIEDY TO W KOŃCU ZROZUMIESZ?
rozłożyły się skrzydła
i znów poczułem na swojej twarzy
tych kilka łez anioła
który ratował garść ludzkich marzeń
jedno uczucie, jedno spojrzenie, jedno słowo, jedno westchnienie
jedno życie
tylko jedno nim coś zmienię
w teraźniejszości przeszłość
zniknęła przyszłość gdzieś tam pod powieką
zresztą
wciąż takie samo jedno
ale dlaczego tak wiele?
pstryknięciem palca spadł kokon z korony bogów
odejdź dwa razy, może za drugim ktoś zrozumie
pomnożyłem te słowa, dzieląc je przez różnice
zawsze wychodzi jedno
inaczej chyba nie umiem
bo jedno słowo równa się jedno życie
słychać bezdźwięczny krzyk; słyszysz to? czujesz?
te ciepło na policzkach...
pożoga zmysłów pali coraz bardziej
ale nie pomoże ugasić owocu mej obojętności
kiedy jej nie potrzebowałem przyszła, jak zwykle
w mych myślach była największym skarbem
niszczyła myśli chroniczne
pomagała zrozumieć prawdę
na rozstaju szedłem pod prąd
oni już nie są sami
złapał mnie ktoś za rękę, pokazał dom, dla nas wszystkich
nie dam ich już zranić, nie zmienię na nic, już nigdy
wołałem mamy, krzyczałem dla nich
by nikt ich już więcej nie skrzywdził
rozłożył za mną jedno skrzydło
jedno wyrosło z serca, które pęcznieje nadzieją
i znów poczułem kilka kropel na policzku
malowałem im pokoje zielenią
topiłem tamę zmysłów, by przemówili jeszcze głośniej
nikt nie chciał pomóc
bezbronni bez broni
nie pierwszy sporządzałem pogrzeb
tylko on jeden stał wciąż za mną
tylko on jeden pomagał przetrwać
na imię mu było anioł
wciąż łatał w myśli strzępach jedno słowo niejednego serca
czasem pomaga Syzyf, nie mogliśmy przecież przestać
podłożyć chciał ogień Prometeusz, zabiliście go spojrzeniem
nie można tak przecież, POMÓŻCIE
nie jedno - jedno istnienie
i w końcu stanął nad przepaścią
spojrzał na mnie nim skoczył
ale on przecież stał za mną
lecąc zamknąłem oczy i krzyknąłem jego głosem otwierając duszę
NIE JEDNO
NIE JEDNO SERCE CZUJĘ
KIEDY TO W KOŃCU ZROZUMIESZ?
rozłożyły się skrzydła
i znów poczułem na swojej twarzy
tych kilka łez anioła
który ratował garść ludzkich marzeń
środa, 18 lutego 2015
####
prosta definicja
która powstaje z przyczyny
kagańcem kłamstw
przykrywając moje usta
osamotnienie
wyrasta z niepokoju
obiektywnie spogląda
na bicie mego serca
labirynt wspomnień
w którym zgubiła się Ariadna
łatwa droga
do wnętrza moich pragnień
ucieka szaleństwo
bo nie może już wytrzymać
szalonej prawdy
skrytej w mym umyśle
która powstaje z przyczyny
kagańcem kłamstw
przykrywając moje usta
osamotnienie
wyrasta z niepokoju
obiektywnie spogląda
na bicie mego serca
labirynt wspomnień
w którym zgubiła się Ariadna
łatwa droga
do wnętrza moich pragnień
ucieka szaleństwo
bo nie może już wytrzymać
szalonej prawdy
skrytej w mym umyśle
Dziennik Toma Riddle'a
pesymizm życia
brak złudzeń w okresie
rozwinięcie jest brakiem
a wszystko jest czyste
spisane kartki
niewidocznym atramentem
nie ma nawet czego zatrzeć
czy poprawić innym piórem
tusz ucieka w fakturę
litery boją się prawdy
układając się w słowa
pozornie bez znaczenia
tworzyć a kreować
próbować ciągle na nowo
mały mit upada
zwiędło przekonanie
podlewane nadzieją
potrafi być jak feniks
tuczony na rzeź
przeklętą ironią losu
brak złudzeń w okresie
rozwinięcie jest brakiem
a wszystko jest czyste
spisane kartki
niewidocznym atramentem
nie ma nawet czego zatrzeć
czy poprawić innym piórem
tusz ucieka w fakturę
litery boją się prawdy
układając się w słowa
pozornie bez znaczenia
tworzyć a kreować
próbować ciągle na nowo
mały mit upada
zwiędło przekonanie
podlewane nadzieją
potrafi być jak feniks
tuczony na rzeź
przeklętą ironią losu
###
jak biały obłok, jasna łza
niczym grad z nieba leci strumień
ten obłok jawił mi się w snach
pytał czy wszystko już rozumiem
na nogi stawiał, krzyczał: patrz
tamtą iskierkę dziś ci kupię
dawał za darmo, kazał brać
wierzyłem, że tam jeszcze wrócę
w białych kolorach czarny kwiat
w lusterku gdzieś mignęła rubież
jakoś pozmieniał mi się świat
nie wszystko jednak dziś rozumiem
minąłem na zakręcie znak
chciałem zostawić w dali smutek
mówił, że za nic - został żal
marzenia me odebrał kupiec
w czerwonej talii biały as
zaczął rozdanie chyba krupier
rozłożył skrzydła czarny ptak
rzucając cień na cztery króle
nie chciałem dawać, wziął co chciał
wstrzykując jad w zatrute serce
teraz już go naprawdę znam
i nie chcę widzieć nigdy więcej
///
skryłem w otchłani pożar nieba
by wspiąć się po drabinie pragnień
wczoraj tam byłem, dziś mnie nie ma
zgasiłem kłamstwem w sobie prawdę
niczym grad z nieba leci strumień
ten obłok jawił mi się w snach
pytał czy wszystko już rozumiem
na nogi stawiał, krzyczał: patrz
tamtą iskierkę dziś ci kupię
dawał za darmo, kazał brać
wierzyłem, że tam jeszcze wrócę
w białych kolorach czarny kwiat
w lusterku gdzieś mignęła rubież
jakoś pozmieniał mi się świat
nie wszystko jednak dziś rozumiem
minąłem na zakręcie znak
chciałem zostawić w dali smutek
mówił, że za nic - został żal
marzenia me odebrał kupiec
w czerwonej talii biały as
zaczął rozdanie chyba krupier
rozłożył skrzydła czarny ptak
rzucając cień na cztery króle
nie chciałem dawać, wziął co chciał
wstrzykując jad w zatrute serce
teraz już go naprawdę znam
i nie chcę widzieć nigdy więcej
///
skryłem w otchłani pożar nieba
by wspiąć się po drabinie pragnień
wczoraj tam byłem, dziś mnie nie ma
zgasiłem kłamstwem w sobie prawdę
wtorek, 17 lutego 2015
Karmieni nadzieją
Karmieni nadzieją, tuczeni na rzeź od dawna
W pół słowa zwabieni w miejsce modłów z głównego frontu
Nie chciałem im kazać, karać ich za dziwactwa
Po prostu zamknąłem paragraf
Prowadząc żałobny kondukt
Zawiązałem linę, która oplotła mnie z nimi aż po koniec końców
Z zachwytu upadłem na ziemię, ciągnąc całą resztę jak kamień w wodę
Kostka domina popchała kolejne i znów wszystko od początku
Pokonuję każdą przeszkodę na torze pełnym masek i złudzeń
Nie skończyłem rzeźbić krzyża, zrozum w końcu
Była pierwszą z kobiet, która zawładnęła królem...
Byłem tam gdzie jesteś, bo byt przeszły w przyszłość zmieniam
Jestem tam gdzie jestem, by dać w zastaw marzenia (za Ciebie)
Nic nie zmienię w kilka sekund, czas ucieka w rytmie przeżyć
Dwoje ludzi, garść oddechów
Dwoje ludzi - jeden rzemyk
Pożoga była tylko początkiem bez szansy na przyszłość
Gaszona zdrowym rozsądkiem, które do tego przywykło
A jednak w pół słowa! Nie trzeba było więcej
Boże uchowaj, bym nie popłynął wraz z nimi
Na desce rozczarowań ukryłem się we wnęce
W pół słowa kocham
No inny byłby wynik...
W pół słowa zwabieni w miejsce modłów z głównego frontu
Nie chciałem im kazać, karać ich za dziwactwa
Po prostu zamknąłem paragraf
Prowadząc żałobny kondukt
Zawiązałem linę, która oplotła mnie z nimi aż po koniec końców
Z zachwytu upadłem na ziemię, ciągnąc całą resztę jak kamień w wodę
Kostka domina popchała kolejne i znów wszystko od początku
Pokonuję każdą przeszkodę na torze pełnym masek i złudzeń
Nie skończyłem rzeźbić krzyża, zrozum w końcu
Była pierwszą z kobiet, która zawładnęła królem...
Byłem tam gdzie jesteś, bo byt przeszły w przyszłość zmieniam
Jestem tam gdzie jestem, by dać w zastaw marzenia (za Ciebie)
Nic nie zmienię w kilka sekund, czas ucieka w rytmie przeżyć
Dwoje ludzi, garść oddechów
Dwoje ludzi - jeden rzemyk
Pożoga była tylko początkiem bez szansy na przyszłość
Gaszona zdrowym rozsądkiem, które do tego przywykło
A jednak w pół słowa! Nie trzeba było więcej
Boże uchowaj, bym nie popłynął wraz z nimi
Na desce rozczarowań ukryłem się we wnęce
W pół słowa kocham
No inny byłby wynik...
Magia liczb
mnożę cyfry
podstawiając
dwie różnice
w jedną całość
pytam liter
czy dwie liczby
w jednej sumie
to naprawdę jest za mało
w jednym ciągu
kilka znaczeń
kiedyś był tam
ten sam wyraz
wiele ciągów
dziwnych zdarzeń
bolą słowa
wielka przyjaźń..
podstawiając
dwie różnice
w jedną całość
pytam liter
czy dwie liczby
w jednej sumie
to naprawdę jest za mało
w jednym ciągu
kilka znaczeń
kiedyś był tam
ten sam wyraz
wiele ciągów
dziwnych zdarzeń
bolą słowa
wielka przyjaźń..
Subskrybuj:
Posty (Atom)