poniedziałek, 11 maja 2015

Pióro rannego anioła

Ostatnio miewam coraz bardziej niespokojne sny. Wieczorami męczę się z myślą, że znowu będę musiał wrócić do krainy tych koszmarów, które nawiedzają mnie praktycznie każdej nocy. Starałem się nauczyć kontroli, ale całkowicie mi to nie wychodzi. Chyba nie jestem do tego stworzony. Każdą wędrówkę pamiętam doskonale, jednak nigdy nie potrafię zmienić biegu jej zdarzeń. Dzisiaj miało być inaczej. Byłem pewny, że tej nocy odkryję całą prawdę o sobie i o tym, co dzieje się na świecie. Napiszę historię na nowo dość niezwykłym piórem, które rano znalazłam w swoim łóżku…
[…] Uciekał przede mną, jakbym był dla niego kimś obcym. A ja tak bardzo chciałem go dotknąć… Czułem dziwną bliskość, ciepło, które biło od jego łagodnej twarzy. Po raz pierwszy czułem się spokojny. Od jakiegoś czasu wydawało mi się, że nie jestem tam sam. Nie wiedziałem jednak dlaczego. Zawsze myślałem, że to są właśnie przebłyski mojej pełnej świadomości. Po części miałem rację. Gdy usłyszałem dziwny hałas, mimowolnie się odwróciłem i pobiegłem za jego znikającą sylwetką. Tak naprawdę widziałem ją już parę razy, jednak nie wiedząc czemu nigdy nie zwracałem na nią większej uwagi. Czułem silny opór, ale po raz pierwszy udało mi się go pokonać. Byłem coraz bliżej, ale on ani razu nie odwrócił swojej głowy. Wiedziałem, że zbliżamy się do przepaści, nie raz pokonywałem tę drogę. Bałem się, że skoczy i już nigdy więcej go nie zobaczę. Nie myliłem się. Zrobiłem wówczas coś, na co nigdy wcześniej bym się nie odważył. Skoczyłem za nim i zdołałem go złapać za skrzydło. Poczułem wówczas ogromy ból, który dobitnie wstrząsnął moim sercem. Z jego ust wydobył się dźwięk rozpaczy. Ogarnął mnie strach. Spadając widziałem, jak z trudem wznosi się w górę. Zdążyłem jeszcze zerknąć na prawą dłoń, w której kurczowo trzymałem zakrwawione złote pióro, po czym obudziłem się z wielkim krzykiem…[…]
Nie potrafiłem się skupić przez cały mijający dzień. Z utęsknieniem wyczekiwałem wieczoru, nosząc ciągle przy sercu swój artefakt. Skarb, który miał ogromną moc. Nigdy nie mówiłem nikomu o moich sennych przygodach, tym bardziej teraz, kiedy po jednej z nich zdarzyła się sytuacja nieprawdopodobna, wręcz magiczna. W ciągu dnia czułem nieustający ból. Wiedziałem, że cierpi, a ja jestem jedyną osobą, która może mu pomóc. Jeszcze tylko parę godzin, mówiłem sobie w myślach. Jeszcze chwilka, wytrzymaj. Położyłem jego pióro pod poduszką. Nie byłem sobą, wydawało mi się, że ktoś wykonuje te wszystkie czynności za mnie. Wiedział co trzeba robić, bo od razu po zamknięciu oczu przeniosłem się w jego świat. Nigdy wcześniej nie wracałem do miejsca, w którym kończyłem ostatnią podróż, a teraz wyraźnie widziałem przed sobą zaledwie kilkumetrową ścianę, z której skoczyłem zeszłej nocy. Przed sobą dostrzegłem ślady krwi. Nie udało mu się odlecieć…
[…] Miałem zaledwie siedem lat, gdy ujrzałem go po raz pierwszy. Pokłóciłem się z dziadkiem i poszedłem do pokoju cały zapłakany. Kilka minut wcześniej spakował moje stare zabawki i chciał oddać bardzo biednej rodzinie z sąsiedztwa, która miała dwójkę małych dzieci. Nie chciałem mu na to pozwolić, mimo że od dłuższego czasu w ogóle z nich nie korzystałem. Nie rozumiałem, dlaczego dziadek chce to zrobić. To były przecież moje rzeczy. Trzaskając drzwiami byłem strasznie roztrzęsiony i zasypiając miałem na policzkach jeszcze ślady łez. Jest to jedyny sen, jaki pamiętam z wczesnego dzieciństwa. Nie zdarzało mi się to wówczas często. Była to chwila, która zapadła mi głęboko w pamięć na zawsze. Widziałem przed sobą człowieka, który siedział na kamieniu plecami do mnie. Wtedy jeszcze nie miał skrzydeł. Słyszałem, że płacze. Czułem to. Spytałem dlaczego jest smutny, jednak on mi nie odpowiadał. Wylewając kolejne łzy podniósł prawą rękę. Zobaczyłem dwoje bawiących się w piaskownicy dzieci. Były ubrane w stare, podarte ubrania. Przesypywały piasek z butelek do starych kartonowych pudeł. Nie miały innych zabawek, a mimo tego cieszyły się swoją obecnością. Po chwili przyszła ich mama, również bardzo zaniedbana. Z uśmiechem na ustach i łzami w oczach powiedziała, że dobry sąsiad obiecał jej przynieść kilka starych rzeczy po wnuczce. Cała trójka złączyła się w ciepłym uścisku, a ja czułem, jakby moje serce pękało. Obudziłem się zapłakany, gdy za oknem było jeszcze jasno. Wziąłem ze sobą stare ubrania i jeszcze kilka zabawek, a potem bez słowa poszedłem do dziadka, który mocno mnie przytulił. Oboje ruszyliśmy do sąsiadów. Widok tego rodzeństwa rozpalił we mnie płomień, który tli się po dziś dzień. Nigdy go nie zapomnę. […]
Ślady krwi były coraz częstsze i większe. Nie zostało dużo czasu. Zacząłem biec, wiedząc, że mogę go stracić już na zawsze. Powoli domyślałem się kim jest i nie mogłem pozwolić, by we mnie umarł. Kochałem go całym sercem od siódmego roku życia, ale ostatnio coraz częściej o nim zapominałem. Nic więc dziwnego, że skrzydła, które urosły od pierwszego spotkania, teraz wydają się być takie słabe. Na horyzoncie ujrzałem zarys jaskini, a ślady kierowały mnie prosto w jej kierunku. Zaczęło się ściemniać. Dotarłem do niej w kilka minut. Przy wejściu ujrzałem pochodnię, która zapłonęła delikatnym ogniem, kiedy wziąłem ją do ręki. Nie dało się go w żaden sposób powiększyć, więc trzymałem ją przy ziemi, by wiedzieć, w którym kierunku podążać. W końcu zobaczyłem blaknące światło. Natychmiast tam pobiegłem, nie zważając już na leżące na ziemi przeszkody. I wtedy go ujrzałem. Siedział w dokładnie takiej samej pozycji, jak podczas naszego pierwszego spotkania. Po lewej stronie pleców miał czerwony ślad. Wielka plama krwi, wyciekającej prosto z serca. Płakał. Jego światło gasło proporcjonalnie z światłem mojej pochodni. Po raz pierwszy od kilkunastu miesięcy poczułem to, co dwanaście lat temu. Podszedłem bliżej. Odwrócił swoją głowę, ukazując mi się w pełnej krasie. Widziałem usianą łzami niewinną twarz dziecka. Spojrzał mi głęboko w oczy, wchodząc w moją duszę. W głowie zaczęło mi się pojawiać mnóstwo obrazów, począwszy od biednej rodziny, a skończywszy na dziewczynie, która wykradała mi bułkę z plecaka dwa lata temu. Chciała on wówczas uciec, jednak nie miała gdzie. Widziałem, że wstydzi się tego co zrobiła. Przytuliłem ją mocno i oddałem całe swoje śniadanie. A potem już tylko obojętność i pustka. I coraz większy ból w sercu, który czułem w tych oczach. Wiedziałem, że skręciłem w złą drogę… A on to chyba zobaczył. Moja pochodnia zaczęła świecić trochę mocniej, jego krwawienie ustało. Chwilę później siedziałem na łóżku, patrząc się na swoje zakrwawione dłonie…
Minęło już kilka tygodni. Ja i mój przyjaciel czujemy się coraz lepiej. Udało mi się wrócić do zakrętu i pójść właściwą ścieżką. Jaskinia jest cała rozświetlona, niedługo pewnie z niej wyjdziemy. Od tamtego czasu zmieniłem wiele w swoim życiu. Nauczyłem się panować nad emocjami i kontrolować samego siebie. Pomoc nic nie kosztuje, możemy na tym tylko zyskać.. A pióro? Leży schowane głęboko w szufladzie i mam nadzieję, że już nigdy nie będzie mi potrzebne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz