Ostatnio
miewam coraz bardziej niespokojne sny. Wieczorami męczę się z
myślą, że znowu będę musiał wrócić do krainy tych koszmarów,
które nawiedzają mnie praktycznie każdej nocy. Starałem się
nauczyć kontroli, ale całkowicie mi to nie wychodzi. Chyba nie
jestem do tego stworzony. Każdą wędrówkę pamiętam doskonale,
jednak nigdy nie potrafię zmienić biegu jej zdarzeń. Dzisiaj miało
być inaczej. Byłem pewny, że tej nocy odkryję całą prawdę o
sobie i o tym, co dzieje się na świecie. Napiszę historię na nowo
dość niezwykłym piórem, które rano znalazłam w swoim łóżku…
[…]
Uciekał przede mną, jakbym był dla niego kimś obcym. A ja tak
bardzo chciałem go dotknąć… Czułem dziwną bliskość, ciepło,
które biło od jego łagodnej twarzy. Po raz pierwszy czułem się
spokojny. Od jakiegoś czasu wydawało mi się, że nie jestem tam
sam. Nie wiedziałem jednak dlaczego. Zawsze myślałem, że to są
właśnie przebłyski mojej pełnej świadomości. Po części miałem
rację. Gdy usłyszałem dziwny hałas, mimowolnie się odwróciłem
i pobiegłem za jego znikającą sylwetką. Tak naprawdę widziałem
ją już parę razy, jednak nie wiedząc czemu nigdy nie zwracałem
na nią większej uwagi. Czułem silny opór, ale po raz pierwszy
udało mi się go pokonać. Byłem coraz bliżej, ale on ani razu nie
odwrócił swojej głowy. Wiedziałem, że zbliżamy się do
przepaści, nie raz pokonywałem tę drogę. Bałem się, że skoczy
i już nigdy więcej go nie zobaczę. Nie myliłem się. Zrobiłem
wówczas coś, na co nigdy wcześniej bym się nie odważył.
Skoczyłem za nim i zdołałem go złapać za skrzydło. Poczułem
wówczas ogromy ból, który dobitnie wstrząsnął moim sercem. Z
jego ust wydobył się dźwięk rozpaczy. Ogarnął mnie strach.
Spadając widziałem, jak z trudem wznosi się w górę. Zdążyłem
jeszcze zerknąć na prawą dłoń, w której kurczowo trzymałem
zakrwawione złote pióro, po czym obudziłem się z wielkim
krzykiem…[…]
Nie
potrafiłem się skupić przez cały mijający dzień. Z utęsknieniem
wyczekiwałem wieczoru, nosząc ciągle przy sercu swój artefakt.
Skarb, który miał ogromną moc. Nigdy nie mówiłem nikomu o moich
sennych przygodach, tym bardziej teraz, kiedy po jednej z nich
zdarzyła się sytuacja nieprawdopodobna, wręcz magiczna. W ciągu
dnia czułem nieustający ból. Wiedziałem, że cierpi, a ja jestem
jedyną osobą, która może mu pomóc. Jeszcze tylko parę godzin,
mówiłem sobie w myślach. Jeszcze chwilka, wytrzymaj. Położyłem
jego pióro pod poduszką. Nie byłem sobą, wydawało mi się, że
ktoś wykonuje te wszystkie czynności za mnie. Wiedział co trzeba
robić, bo od razu po zamknięciu oczu przeniosłem się w jego
świat. Nigdy wcześniej nie wracałem do miejsca, w którym
kończyłem ostatnią podróż, a teraz wyraźnie widziałem przed
sobą zaledwie kilkumetrową ścianę, z której skoczyłem zeszłej
nocy. Przed sobą dostrzegłem ślady krwi. Nie udało mu się
odlecieć…
[…]
Miałem zaledwie siedem lat, gdy ujrzałem go po raz pierwszy.
Pokłóciłem się z dziadkiem i poszedłem do pokoju cały
zapłakany. Kilka minut wcześniej spakował moje stare zabawki i
chciał oddać bardzo biednej rodzinie z sąsiedztwa, która miała
dwójkę małych dzieci. Nie chciałem mu na to pozwolić, mimo że
od dłuższego czasu w ogóle z nich nie korzystałem. Nie
rozumiałem, dlaczego dziadek chce to zrobić. To były przecież
moje rzeczy. Trzaskając drzwiami byłem strasznie roztrzęsiony i
zasypiając miałem na policzkach jeszcze ślady łez. Jest to jedyny
sen, jaki pamiętam z wczesnego dzieciństwa. Nie zdarzało mi się
to wówczas często. Była to chwila, która zapadła mi głęboko w
pamięć na zawsze. Widziałem przed sobą człowieka, który
siedział na kamieniu plecami do mnie. Wtedy jeszcze nie miał
skrzydeł. Słyszałem, że płacze. Czułem to. Spytałem dlaczego
jest smutny, jednak on mi nie odpowiadał. Wylewając kolejne łzy
podniósł prawą rękę. Zobaczyłem dwoje bawiących się w
piaskownicy dzieci. Były ubrane w stare, podarte ubrania.
Przesypywały piasek z butelek do starych kartonowych pudeł. Nie
miały innych zabawek, a mimo tego cieszyły się swoją obecnością.
Po chwili przyszła ich mama, również bardzo zaniedbana. Z
uśmiechem na ustach i łzami w oczach powiedziała, że dobry sąsiad
obiecał jej przynieść kilka starych rzeczy po wnuczce. Cała
trójka złączyła się w ciepłym uścisku, a ja czułem, jakby
moje serce pękało. Obudziłem się zapłakany, gdy za oknem było
jeszcze jasno. Wziąłem ze sobą stare ubrania i jeszcze kilka
zabawek, a potem bez słowa poszedłem do dziadka, który mocno mnie
przytulił. Oboje ruszyliśmy do sąsiadów. Widok tego rodzeństwa
rozpalił we mnie płomień, który tli się po dziś dzień. Nigdy
go nie zapomnę. […]
Ślady
krwi były coraz częstsze i większe. Nie zostało dużo czasu.
Zacząłem biec, wiedząc, że mogę go stracić już na zawsze.
Powoli domyślałem się kim jest i nie mogłem pozwolić, by we mnie
umarł. Kochałem go całym sercem od siódmego roku życia, ale
ostatnio coraz częściej o nim zapominałem. Nic więc dziwnego, że
skrzydła, które urosły od pierwszego spotkania, teraz wydają się
być takie słabe. Na horyzoncie ujrzałem zarys jaskini, a ślady
kierowały mnie prosto w jej kierunku. Zaczęło się ściemniać.
Dotarłem do niej w kilka minut. Przy wejściu ujrzałem pochodnię,
która zapłonęła delikatnym ogniem, kiedy wziąłem ją do ręki.
Nie dało się go w żaden sposób powiększyć, więc trzymałem ją
przy ziemi, by wiedzieć, w którym kierunku podążać. W końcu
zobaczyłem blaknące światło. Natychmiast tam pobiegłem, nie
zważając już na leżące na ziemi przeszkody. I wtedy go ujrzałem.
Siedział w dokładnie takiej samej pozycji, jak podczas naszego
pierwszego spotkania. Po lewej stronie pleców miał czerwony ślad.
Wielka plama krwi, wyciekającej prosto z serca. Płakał. Jego
światło gasło proporcjonalnie z światłem mojej pochodni. Po raz
pierwszy od kilkunastu miesięcy poczułem to, co dwanaście lat
temu. Podszedłem bliżej. Odwrócił swoją głowę, ukazując mi
się w pełnej krasie. Widziałem usianą łzami niewinną twarz
dziecka. Spojrzał mi głęboko w oczy, wchodząc w moją duszę. W
głowie zaczęło mi się pojawiać mnóstwo obrazów, począwszy od
biednej rodziny, a skończywszy na dziewczynie, która wykradała mi
bułkę z plecaka dwa lata temu. Chciała on wówczas uciec, jednak
nie miała gdzie. Widziałem, że wstydzi się tego co zrobiła.
Przytuliłem ją mocno i oddałem całe swoje śniadanie. A potem już
tylko obojętność i pustka. I coraz większy ból w sercu, który
czułem w tych oczach. Wiedziałem, że skręciłem w złą drogę…
A on to chyba zobaczył. Moja pochodnia zaczęła świecić trochę
mocniej, jego krwawienie ustało. Chwilę później siedziałem na
łóżku, patrząc się na swoje zakrwawione dłonie…
Minęło
już kilka tygodni. Ja i mój przyjaciel czujemy się coraz lepiej.
Udało mi się wrócić do zakrętu i pójść właściwą ścieżką.
Jaskinia jest cała rozświetlona, niedługo pewnie z niej wyjdziemy.
Od tamtego czasu zmieniłem wiele w swoim życiu. Nauczyłem się
panować nad emocjami i kontrolować samego siebie. Pomoc nic nie
kosztuje, możemy na tym tylko zyskać.. A pióro? Leży schowane
głęboko w szufladzie i mam nadzieję, że już nigdy nie będzie mi
potrzebne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz